Pohl Frederic - Gateway Spotkanie Z Heechami - Tam gdzie żyjš Heechowie


    Ukrywając się za granicą Schwarzschilda w jądrze Galaktyki Heechowie doskonale wiedzieli, że nie będzie łatwych sposobów wymiany informacji między ich wystraszonymi duszami, a olbrzymim wszechświatem na zewnątrz. Ale nie ośmielili się całkiem pozbawić się wieści stamtąd.
    Rozpostarli więc sieć małych gwiazdek dookoła czarnej dziury. Były one dość daleko, by potężne promieniowanie napływające do czarnej dziury nie zakłócało działania ich obwodów i było ich wystarczająco dużo, by w przypadku awarii lub zniszczenia jednej z nich, a nawet stu, pozostałe mogły odbierać i rejestrować dane z ich szpiegowskich stacji wczesnego ostrzegania rozmieszczonych po całej galaktyce. Heechowie uciekli, by się ukryć, ale zostawili liczne oczy i uszy.
    Od czasu do czasu jakiś śmiałek wymykał się więc z jądra, by dowiedzieć się, co oczy widziały a uszy słyszały. Gdy Kapitana i jego załogę wysłano w celu poszukiwania błądzącej gwiazdy, polecono im ponadto sprawdzić monitory. Na pokładzie statku było ich pięcioro - pięcioro żywych. Niewątpliwie osobnikiem, którym Kapitan najbardziej się interesował, była smukła, blada samica o błyszczącej skórze, imieniem Dwakroć. Według standardów Kapitana była absolutną pięknością. Była również seksowna - niezawodnie, co roku - a ta chwila, jak ocenił, znów była coraz bliżej!
    Ale jeszcze nie teraz, modlił się w duchu Kapitan. O to samo modliła się Dwakroć, gdyż przedostanie się przez granicę Schwarzschilda było ciężkim zadaniem. Nawet na statku zbudowanym wyłącznie do tego celu. Istniały jeszcze inne otwieracze do konserw - jeden z nich skradł Wan - ale wykonywały swe zadanie w ograniczonym zakresie. Statek Wana nie mógł przetrwać wejścia pod horyzont zdarzeń - mógł jedynie wsunąć tam jakąś część.
    Statek Kapitana był większy i silniejszy. Mimo to pełne wstrząsów, podskakiwania i innych tortur przejście przez horyzont zdarzeń rzucało Kapitanem, Dwakroć i czterema innymi członkami załogi w ich uprzężach zabezpieczających mocno i boleśnie; diamentowo lśniący korkociąg wyrzucał wielkie, ciche iskry promieniowania zalewające całą kabinę; światło raziło ich w oczy, gwałtowne wstrząsy przyprawiały o siniaki; trwało to przez jakiś czas. Przez godzinę albo dłużej subiektywnego czasu załogi, który był przedziwną, zmienną mieszaniną normalnego upływu czasu całego kosmosu i spowolnionego tempa upływu czasu panującego w czarnej dziurze.
    Wreszcie przedarli się do spokojnego miejsca. Potworne kołysanie ustało. Oślepiające światła zgasły. Przed nimi lśniła Galaktyka, aksamitna kopuła śmietanki, zjasnymi, lśniącymi gwiazdami, gdyż byli wciąż zbyt blisko centrum by zobaczyć zdarzające się tu i ówdzie plamy czerni.
    - Dzięki niech będą zbiorowym umysłom - rzekł Kapitan i uśmiechnął się wypełzając ze swej uprzęży - a gdy się uśmiechał, wyglądał jak czaszka używana przez studenta medycyny - Chyba się nam udało! - Załoga poszła za jego przykładem, wyplątując się z uprzęży, beztrosko paplając o tym i owym. Gdy wstali i rozpoczęli proces zbierania danych, koścista dłoń Kapitana sięgnęła po rękę Dwakroć. Była to okazja do świętowania - tak świętowali kapitanowie statków wielorybniczych z Nantucket, gdy opłynęli Przylądek Horn, podobnie jak pionierzy w krytych płótnem wozach zaczynali swobodnie oddychać, kiedy zjeżdżali w dół po zboczach gór w stronę ziemi obiecanej Oregonu czy Kalifornii. Przemoc i zagrożenie nadal istniały. Będą musieli przeżyć to wszystko jeszcze raz wracając. Teraz jednak przynajmniej przez tydzień będą mogli zrelaksować się i zbierać dane; to będzie przyjemna część całej ekspedycji.
    A przynajmniej miała taka być.
    Miała taka być, ale tak się nie stało; kiedy tylko Kapitan zabezpieczył statek, a oficer imieniem Bucik otworzył kanały komunikacyjne, wszystkie sensory na tablicy zabłysnęły fioletem. Tysiące automatycznych stacji orbitujących wieściły wielkie nowiny! Ważne nowiny - złe nowiny, i wszystkie bazy danych rozwrzeszczały się zalewając ich złymi wiadomościami.
    Pośród Heechów zapadło spowodowane wstrząsem milczenie. Wreszcie szkolenie pomogło im przezwyciężyć pełne zaskoczenia przerażenie, a kabinę statku Heechów wypełnił wir działania. Odbieranie i grupowanie, analizowanie i porównywanie. Komunikaty zaczęły się piętrzyć. Obraz zacząć nabierać kształtów.
    Ostatnia ekspedycja zbierająca dane była tu zaledwie parę tygodni wcześniej według pełzającego wolno czasu centralnej czarnej dziury - we wszechświecie na zewnątrz w tym czasie przegalopowały dziesięciolecia. Jeśli nawet, to nie było tak dużo czasu! Nie na skalę kosmiczną!
    A mimo to cały świat wyglądał inaczej.
    
    P: - Co jest gorsze od niespełnionej prognozy?
    O: - Prognoza, która spełnia się wcześniej niż zakładano.
    

    Heechowie żyli w przekonaniu, że w Galaktyce pojawi się obdarzone inteligencją i korzystające z technologii życie. Zidentyfikowali ponad tuzin zamieszkałych światów - nie tylko zamieszkałych, lecz wykazujących perspektywę inteligencji. Dla każdego z nich opracowali plan.
    Niektóre z tych planów zawiodły. Był sobie gatunek włochatych czworonogów na wilgotnej, chłodnej planecie położonej tak blisko mgławicy Oriona, że jej poświata wypełniała niebo, szybkie małe stworzenia o łapach zręcznych jak u szopa pracza i oczach lemura. Heechowie uważali, że pewnego dnia odkryją narzędzia, ogień, uprawę roli, miasta, technikę oraz podróże kosmiczne. Tak się też stało, lecz użyli ich do zatrucia swej planety i zdziesiątkowania własnej rasy. Była jeszcze inna rasa: oddychające amoniakiem istoty o sześciu segmentowanych kończynach, bardzo obiecująca, niestety, żyjąca za blisko gwiazdy, która stała się supernową. Taki był kres oddychających amoniakiem. Były też zimne, powolne, przymulone istoty, które zajmowały specjalne miejsce w historii Heechów. To one przyniosły straszne nowiny, które skłoniły Heechów do ucieczki i to samo już wystarczyło, by stały się czymś szczególnym. Co więcej, nie były jedynie obiecujące, lecz w istocie były już inteligentne; nie tylko inteligentne, ale cywilizowane! Udało im się także posiąść technikę. Niestety, okazały się nietrafnym zakładem w galaktycznej ruletce, gdyż ich spowolniony metabolizm był zbyt wolny, by mogły konkurować z cieplejszymi, szybszymi rasami.
    Któregoś jednak dnia, któraś rasa sięgnie do gwiazd i przetrwa. Przynajmniej taką nadzieję mieli Heechowie.
    Heechowie także się tego bali, gdyż planując swoją ucieczkę doskonale wiedzieli, że rasa, która może ich dogonić, może ich także prześcignąć. Jakim cudem jednak taka szansa pojawiła się tak szybko? Minęło wszak dopiero sześćdziesiąt lat od ich ostatniej inspekcji!
    Oto oddalone monitory orbitujące wokół planety Wenus ujawniły tam dwunogi sapiens, kopiące w opuszczonych tunelach Heechów, badające swój mały układ słoneczny w statkach kosmicznych zasilanych paliwem chemicznym. Oczywiście żałośnie prymitywnych. Ale obiecujących. Za sto czy dwieście lat, sądzili Heechowie, w najgorszym razie czterysta lub pięćset, prawdopodobnie znajdą asteroid Gateway. A za kolejne sto czy dwieście lat może zaczną rozumieć tę technikę...
    A tu wszystko stało się tak szybko! Istoty ludzkie znalazły asteroid Gateway, Fabrykę Pożywienia - olbrzymi, daleki habitat, używany kiedyś przez Heechów do przetrzymywania okazów najbardziej wówczas obiecującej rasy na Ziemi, australopiteków. Wszystko wpadło w ręce ludzi, a to jeszcze wcale nie był koniec nowin.
    Załoga Kapitana była dobrze wyszkolona. Kiedy przyjęto dane i przefiltrowano je przez zbiorowe umysły, ujęto w formie tabeli i podsumowano, specjaliści przygotowali raporty. Nawigatorem był Biały Szum. Jego zadaniem było ustalenie pozycji wszystkich zgłoszonych źródeł i aktualizacja archiwum lokalizatora statku. Bucik był oficerem komunikacyjnym, najbardziej zajętym z nich wszystkich - może z wyjątkiem Kundlicy, integratorki, która biegała od jednej tablicy do drugiej, szepcząc coś do zbiorowych umysłów, podpowiadając testy krzyżowe i korelacje. Ani Wybuch, specjalista od przebijania czarnych dziur, ani sama Dwakroć, której zadaniem było zdalne sterowanie podporządkowanymi urządzeniami, nie byli chwilowo potrzebni, więc zastępowali innych, podobnie jak Kapitan, który czekał na połączone raporty, a żebrowane mięśnie na jego twarzy wiły się jak węże.
    
    Mamy do czynienia z pewną niejasnością, którą powinienem wyjaśnić. Robinette (podobnie jak reszta ludzkiej rasy) nazywał te istoty Heechami. Rzecz jasna, oni sami tak siebie nie nazywali, podobnie jak rdzenna ludność Ameryki nie nazywała się Indianami, a plemiona afrykańskie mówiące językami Khoi-san nie używały określeń "Hotentoci" czy "Buszmeni". W rzeczywistości Heechowie określali się jako inteligentni. Ale to niczego nie dowodzi. Podobnie jak nazwanie przez ludzi swojego gatunku Homo sapiens.
    

    Kundlica uwielbiała swojego Kapitana, więc najpierw podsuwała mu te najmniej przerażające.
    Po pierwsze, faktem było, że ludzie odnaleźli statki na Gateway i korzystali z nich. Cóż, w tym akurat nie było nic złego! To była część planu, choć nieco ich zakłopotało, że stało się to tak szybko.
    Po drugie, faktem było, że ludzie odnaleźli Fabrykę Pożywienia i artefakt, który nazywali Niebem Heechów.
    To były stare komunikaty, liczące sobie teraz dziesiątki lat. Także niepokojące - dość niepokojące, gdyż Niebo Heechów zostało stworzone, by uwięzić wszelkie statki, jakie tam cumowały, zaś zaistnienie kontaktu w obu kierunkach oznaczało, że parweniuszewskie dwunogi nieoczekiwanie bardzo się wycwaniły.
    Po trzecie, był komunikat od załogi żaglowca, i to on spowodował, że ścięgna na twarzy Kapitana zaczęły wić się szybciej. Znalezienie statku w przestrzeni okołosłonecznej to jedno - ale znalezienie go w przestrzeni międzygwiezdnej jest niepokojąco imponujące.
    Po czwarte...
    Czwartym punktem była dokonana przez Biały Szum prezentacja położenia wszystkich znanych statków Heechów, z których obecnie korzystali ludzie, i kiedy Kapitan to zobaczył, aż zapiszczał z wściekłości i przerażenia.
    - Wykreśl mi to z uwzględnieniem stref zakazanych! - rozkazał. Wkrótce wszystkie wachlarze znalazły się na swoich miejscach i pokazały się obrazy łączone, zaś ścięgna na twarzy Kapitana drżały, jak trącane struny harfy.
    - Oni eksplorują czarne dziury - powiedział cienkim głosem.
    Biały Szum skinął głową.
    - Nie tylko - rzekł. - Na niektórych statkach znajdują się zakłócacze porządku. Mogą je spenetrować. A intergratorka Kundlica dodała:
    - I wydaje się, że rozumieją znaki oznaczające niebezpieczeństwa.
    Po przekazaniu raportów reszta załogi uprzejmie czekała. To był teraz problem Kapitana. Mieli wielką nadzieję, że będzie on w stanie sobie z tym poradzić.
    Samica imieniem Dwakroć nie była zakochana w Kapitanie, gdyż jeszcze nie nadeszła właściwa pora, ale wiedziała, że to wkrótce nastąpi. Dość szybko. Najprawdopodobniej w ciągu najbliższych paru dni. Do zmartwień spowodowanych zadziwiającymi i przerażającymi nowinami doszła jeszcze jej troska o Kapitana. To on trzymał palec między drzwiami. Choć jeszcze nie nadeszła właściwa pora, wyciągnęła szczupłą rękę i położyła ją na dłoni Kapitana. Kapitan był tak pogrążony w myślach, że nawet tego nie zauważył, ale poklepał ją z roztargnieniem.
    Bucik wydał z siebie dźwięk przypominający wciąganie powietrza, który u Heechów był odpowiednikiem chrząknięcia, i zapytał: - Czy chce pan teraz nawiązać kontakt z umysłami zbiorowymi?
    - Nie teraz - syknął Kapitan, trąc swoją klatkę piersiową wolną ręką. Wydał zgrzytający odgłos, który zabrzmiał głośno w ciszy kabiny. Tak naprawdę, to Kapitan chciał wrócić do czarnej dziury w jądrze Galaktyki i zaciągnąć gwiazdy za sobą. To nie było jednak możliwe. Następną kuszącą opcją był powrót do tego samego bezpiecznego, przyjaznego jądra Galaktyki i przekazanie wszystkiego wyższym władzom. Następnie wyższe władze podjęłyby decyzje. Mogły one wiązać się z postępowaniem zalecanym przez zbiorowe umysły przodków, którzy chętnie by się wtrącili w bieg wydarzeń. Mogły zadecydować, co z tym zrobić - jeśli to możliwe, wysyłając jakiegoś innego kapitana Heechów z załogą to tego okropnego miejsca, gdzie czas płynął szybko, aby wykonał ich rozkazy. To była realna opcja, lecz Kapitan był zbyt dobrze wyszkolony, by pozwolić sobie na takie łatwe wyjście z sytuacji. Był sam na scenie. Zatem był kimś, kto powinien szybko zareagować jako pierwszy. Gdyby jego reakcja była nieprawidłowa - cóż, szkoda biednego Kapitana! Miałoby to pewne konsekwencje. W najlepszym razie odsunięto by go od wszystkiego, choć coś takiego następowało wyłącznie przy mniejszych przewinieniach. Przy poważniejszej następowało coś, co było odpowiednikiem kopa w górę - a Kapitan nie palił się specjalnie, żeby dołączyć do potężnego zbiorowiska przechowywanych umysłów, które należały do jego przodków.
    Syknął ze zmartwienia i podjął decyzję.
    - Poinformuj zbiorowe umysły - rozkazał.
    - Tylko poinformować? Nie będziemy prosili o zalecenia? - zapytał Bucik.
    - Tylko poinformować - rzekł zdecydowanie Kapitan. - Przygotować kapsułę penetrującą i przesłać kopię wszystkich danych. - To było skierowane do Dwakroć, która puściła jego dłoń i rozpoczęła czynności polegające na aktywacji i programowaniu małego pojazdu przenoszącego wiadomości. A wreszcie zwrócił się do Białego Szuma - Ustawić kurs statku na punkt przejęcia żaglowca.
    Heechowie nie mieli w zwyczaju salutować po otrzymaniu rozkazu. Nie mieli również w zwyczaju kłócić się o rozkazy, więc to, co zrobił Biały Szum, jest doskonałym dowodem na to, jakie zamieszanie panowało na statku, a mianowicie zapytał:
    - Czy jest pan pewien, że tak właśnie powinniśmy postąpić?
    - Wykonać - odparł Kapitan, wzruszając ramionami z irytacją.
    W rzeczywistości nie było to wzruszenie ramionami, a szybkie, gwałtowne ściągnięcie jego twardego, kulistego brzucha. Dwakroć odkryła, że patrzy z zachwytem na tę uroczą małą wypukłość i na to, jak twarde, długie sznury ścięgien biegnące od ramienia do nadgarstka sterczą z ramienia. Gdyby je objąć, palce prawie by się zetknęły! Nagle zdała sobie sprawę, że czas jej miłości miał nastąpić szybciej, niż sądziła. Co za niedogodność! Kapitan będzie równie zakłopotany jak ona, gdyż mieli plany na specjalne półtora dnia. Dwakroć otworzyła usta, by mu o tym powiedzieć, po czym od razu je zamknęła. Nie było czasu, żeby mu zawracać tym głowę; był blisko zakończenia procesu myślowego, który sprawił, że jego czoło wyglądało na ożebrowane, a twarz była zmarszczona i zaczął wydawać rozkazy.
    Kapitan miał mnóstwo środków, jakich mógł użyć. Ponad tysiąc sprytnie schowanych artefaktów Heechów rozrzucono po całej Galaktyce. Nie tych, które prędzej czy później miały być znalezione, jak Gateway; były one ukryte w ten sposób, że nadano im wygląd zewnętrzny mało obiecujących asteroidów na niedostępnych orbitach lub wśród gwiazd albo też w skupiskach innych obiektów, jak roje pyłu czy chmury gazów.
    - Dwakroć - polecił Kapitan nie patrząc na nią - proszę aktywować statek dowodzenia. Spotkamy się z nim w punkcie, gdzie znajduje się żaglowiec.
    Była zmieszana - zauważył to. Było mu przykro, lecz nie był zaskoczony - jeśli już o tym wspomnieć, sam był zmieszany! Wrócił na stanowisko dowódcy i opuścił swe kości miednicy na siedzenie w kształcie litery Y, z jego sakwą systemu podtrzymywania życia wpasowującą się dokładnie w tworzony przezeń kąt.
    Uświadomił sobie, że jego oficer komunikacyjny stoi przed nim ze zmartwionym wyrazem twarzy.
    - Tak, Buciku? O co chodzi?
    Mięśnie Bucika skurczyły się z szacunkiem.
    - A.... - wyjąkał. - Oni... Asasyni... Kapitan poczuł elektryczny wstrząs strachu.
    - Asasyni?
    - Sądzę, że istnieje niebezpieczeństwo zaniepokojenia ich - rzekł Bucik ponuro. - Aborygeni rozmawiają przez radio z zerową prędkością.
    - Rozmawiają? Masz na myśli przesyłanie komunikatów? O kim ty mówisz, na zbiorowe umysły! - wykrzyknął Kapitan, znów wyskakując z fotela. - Chcesz mi powiedzieć, że aborygeni przesyłają komunikaty na galaktyczne dystanse?
    Bucik zwiesił głowę.
    - Obawiam się, że tak, Kapitanie. - Oczywiście, jeszcze nie wiem, co mówią, ale ilość transmisji jest znaczna.
    Kapitan potrząsnął słabo nadgarstkami na znak, że nie chce tego więcej słuchać. Przesyłanie komunikatów! Przez całą Galaktykę! Gdzie każdy może to usłyszeć! Gdzie, co gorsza, mogą to usłyszeć pewne istoty, w przypadku których Heechowie mieli nadzieję, że pozostaną nie niepokojone. I mogą zareagować.
    - Przygotujcie z umysłami macierze przekładów -wydał rozkaz i zmartwiony powrócił na swoje miejsce.
    Ta misja była pechowa. Kapitan nie miał już nadziei na bezczynny, wypełniony przyjemnościami rejs, czy nawet na satysfakcję z dobrze wykonanych drobnych zadań. W jego umyśle pojawiło się pytanie: czy będzie w stanie przetrwać najbliższych parę dni?
    Wkrótce mieli przesiąść się do statku dowodzenia, najszybszego pojazdu Heechów, o kształcie rekina, wypełnionego zdobyczami techniki. Wówczas jego możliwości zwiększą się. Statek ten był nie tylko większy niż mały statek penetracyjny; miał także na pokładzie wiele urządzeń, w które nie była wyposażona ich mała jednostka. TNP. Urządzenia do wycinania otworów, podobne do tych, których ich przodkowie używali do wiercenia tuneli w asteroidzie Gateway i króliczych nor na Wenus. Urządzenie służące do sięgania do wnętrza czarnej dziury, za pomocą którego można zobaczyć, co można z nich wyciągnąć - aż zadrżał. Zbiorowe umysły przodków, proszę was, żebyśmy tylko nie musieli użyć akurat tego! Ale będzie je miał. I będzie miał tysiąc innych użytecznych elementów wyposażenia...
    Zakładając, że statek nadal działa i że spotkają go w ustalonym punkcie.
    Pozostawione przez Heechów artefakty były potężne, mocne i wytrzymałe. Gdyby wyeliminować wypadki, były tak skonstruowane, by przetrwały przynajmniej dziesięć milionów lat.
    Ale nie da się wyeliminować wszystkich możliwych wypadków. Supernowa w pobliżu, nieprawidłowo działająca część, nawet szansa na zderzenie z jakimś innym obiektem - można zabezpieczyć artefakty prawie przed każdym zagrożeniem, ale w skali astronomicznej nieskończoności "prawie każde" oznacza "trochę więcej niż żadne".
    A jeśli okaże się, że statek dowodzenia zawiedzie? A jeśli nie będzie żadnego innego, który Dwakroć mogłaby namierzyć i ściągnąć do punktu spotkania?
    Kapitan pozwolił depresji wsączyć się w swój umysł. Zbyt wiele było tych "jeśli". A stawienie czoła konsekwencjom każdego z nich mogło być zbyt nieprzyjemne.
    Życie w depresji nie było niczym dziwnym dla Kapitana czy jakiegokolwiek innego Heecha. Mieli ku temu powody.
    Kiedy Wielka Armia Napoleona czołgała się spod Moskwy, jej wrogami były małe, dokuczliwe oddziały konne, rosyjska zima i rozpacz.
    Kiedy hitlerowski Wehrmacht powtórzył tę wyprawę trzynaście dekad później, głównymi zagrożeniami były radzieckie czołgi i artyleria, rosyjska zima - i również rozpacz. Wycofywał się w nieco lepszym stanie i zadając więcej strat wrogom. Ale rozpaczy nie było tam ani mniej, ani więcej.
    
    Heechowie w dość wczesnej fazie rozwoju techniki opanowali umiejętność przechowywania inteligencji zmarłych lub umierających Heechów w systemach nieorganicznych. Tak właśnie zostali utrwaleni Zmarli, którzy dotrzymywali towarzystwa Wanowi, i właśnie zastosowanie tej technologii doprowadziło do powstania firmy Robina: Życie Po Śmierci. Dla Heechów (jeśli mógłbym pokusić się o niezależną opinię) mógł to być błąd. Ponieważ mogli korzystać z martwych umysłów swoich przodków w celu przechowywania i przetwarzania danych, nie mieli wielkich osiągnięć w dziedzinie autentycznych systemów sztucznej inteligencji, obdarzonych znacznie większymi możliwościami i elastycznością. Takich jak - no cóż -ja sam.
    

    Każdy odwrót jest czymś w rodzaju konduktu pogrzebowego, a tu nieboszczykiem była pewność siebie. Heechowie byli absolutnie pewni, że podbiją galaktykę. Kiedy odkryli, że muszą przegrać i rozpoczęli swój wielki, rozciągnięty od gwiazdy do gwiazdy, odwrót do jądra galaktyki, ogrom ich porażki był znacznie większy, niż jakakolwiek porażka znana ludziom, a rozpacz przesycała ich dusze.
    Heechowie grali w niezmiernie skomplikowaną grę. Można nazwać ich drużyną sportową, choć niewielu graczy w ogóle wiedziało, że należą do drużyny. Strategie były ograniczone, lecz ostateczny cel rozgrywki był pewny. Jeśli zdołają przetrwać jako rasa, wygrają.
    Tyle figur przemieszczało się wszakże na tej szachownicy! A Heechowie mieli tak niewielką kontrolę.
    Mogli rozpocząć partię. Potem jednak, jeśli wtrącali się bezpośrednio, narażali się na niebezpieczeństwo. Działo się tak wtedy, gdy gra stawała się ryzykowna.
    Teraz nadszedł czas na ruch Kapitana i zdawał on sobie sprawę z ryzyka, na jakie się narażał. Mógł okazać się tym graczem, który przegrał partię w imieniu całej rasy Heechów, raz na zawsze.
    Jego pierwszym zadaniem było zachowanie kryjówki Heechów możliwie jak najdłużej, co oznaczało, że należy coś zrobić z załogą żaglowca.
    Było to najmniejsze zmartwienie, gdyż dopiero drugie z jego zadań naprawdę się liczyło. Skradziony statek miał na pokładzie sprzęt, który był w stanie przebić się nawet przez otoczkę czarnej dziury, w której skryli się Heechowie. Nie można było przedostać się do środka, ale dało się tam zajrzeć i to nie było dobre. Co gorsza, za pomocą tego samego sprzętu można było spenetrować prawie każdą nieciągłość zdarzeń, nawet taką, do której nie ośmielali się wchodzić sami Heechowie. A zwłaszcza jedną - modlili się, by nie doszło do jej przebicia, gdyż za nią ukrywało się coś, czego bali się najbardziej.
    Kapitan siedział więc przy sterach statku, a lśniąca chmura krzemianów otaczająca jądro Galaktyki rozpływała się za nimi. Tymczasem Dwakroć zaczęła przejawiać oznaki napięcia, które wkrótce wystawi ją na ciężka, próbę; tymczasem zimne, powolne istoty z żaglowca pełzły przez swe długie, powolne życie; tymczasem jedyny statek z załogą ludzką, który mógł coś z tym zrobić, zbliżał się do kolejnej czarnej dziury... A pozostali gracze na wielkiej szachownicy, Audee Walthers i Janie Yee-xing, obserwowali, jak ich stosik żetonów powoli topnieje, gdy czekają na swoją prywatną rozgrywkę.



Strona główna     Indeks