Budząc się, Gelle-Klara Moynlin przekonała się, że żyje, choć przedtem była całkowicie przekonana o swojej śmierci. Znajdowała się w statku badawczym Heechów. Z wyglądu była to uzbrojona Piątka, ale nie ta, którą zapamiętała jako ostatnie wspomnienie.
To, co sobie przypomniała, to był chaos, przerażenie, ból i zgroza. Pamiętała to doskonale. We wspomnieniach nie było jednak smukłego, ciemnego, zmarszczonego mężczyzny, który nie miał na sobie niczego poza stringami i szalikiem. Nie było tam również dziwnej młodej blondynki, która wypłakiwała sobie oczy. W ostatnich wspomnieniach Klary byli ludzie, ależ tak! Wrzeszczący, klnący i sikający w spodnie, bo zbliżyli się do granicy Schwarzschilda otaczającą, czarna, dziurę.
Ale tych ludzi wśród nich nie było.
Dziewczyna pochylała się nad nią troskliwie.
- Dobrze się czujesz, złotko? Kiepsko z tobą było, naprawdę. - Ta informacja nie zawierała dla Klary żadnej sensacji. Wiedziała, że było z nią kiepsko. - Obudziła się - krzyknęła dziewczyna odwracając głowę.
Mężczyzna podszedł i pochylił się, odpychając dziewczynę. Nie tracił czasu na dopytywanie się o jej zdrowie.
- Nazwisko! Orbita i numer misji, szybko! - Kiedy mu powiedziała, nie przyjął odpowiedzi do wiadomości. Po prostu znikł, a młoda blondynka powróciła.
- Mam na imię Dolly. Przepraszam, że wyglądam jak wrak człowieka, ale serio, wystraszyłam się na śmierć. Dobrze się czujesz? Byłaś w kiepskim stanie, a nie mamy tu zbyt dobrego programu medycznego.
Klara usiadła i stwierdziła, że owszem, była w kiepskim stanie. Bolała ją każda część ciała, począwszy
od głowy i tu miała wrażenie, że jej głową uderzono o coś. Rozejrzała się dookoła. Nigdy jeszcze nie była w statku tak wypełnionym narzędziami i zabawkami, ani w takim, który pachniałby tak przyjemnie jedzeniem.
- Powiedz, gdzie ja jestem? - spytała.
- Jesteś w jego statku - wskazujący gest. - Nazywa się Wan. On tak sobie wędruje i zagląda do czarnych dziur. - Dolly wyglądała, jakby znów miała się rozpłakać, ale potarła nos i mówiła dalej: - I słuchaj, złotko, przykro mi, ale wszyscy ludzie, z którymi byłaś, zginęli. Ty jedyna ocalałaś.
Klara wciągnęła gwałtownie powietrze.
- Wszyscy? Robin też?
- Nie wiem, jak się nazywali - odparła przepraszająco dziewczyna. Nie była zaskoczona, kiedy jej niespodziewany gość odwrócił posiniaczoną twarz do ściany i zaczął szlochać. Po drugiej stronie pokoju Wan powarkiwał niecierpliwie na obie kobiety. Obchodziły go tylko jego sprawy. Nie wiedział, jaki skarb odzyskał i jak bardzo ten odzyskany skarb skomplikował moje życie.
Jest bowiem prawdą, że poślubiłem moją kochaną żonę, Essie, nie pogodziwszy się ze stratą Klary Moynlin. A przynajmniej stało się to pod wpływem uczucia, jakie pojawiło się, gdy zrzuciłem z siebie poczucie winy - a przynajmniej jego większość - jakie odczuwałem po utracie Klary.
Nie poznałem Gelle-Klary Moynlin przed jej wypadkiem z czarną dziurą. Robin nie mógł sobie wtedy pozwolić na tak zaawansowany system do wyszukiwania danych jak ja. Niewątpliwie jednak wiele wtedy o niej usłyszałem od Robina. Głównie musiałem wysłuchiwać, jak bardzo czuje się winny z powodu jej śmierci. Ta dwójka oraz paru innych, udała się na misję zorganizowaną przez Korporację Gateway w celu zbadania czarnej dziury; większość ich statków zostało schwytanych przez pole grawitacyjne; Robin zdołał uciec.
Gdy wreszcie się dowiedziałem, że Klara znów żyje, doznałem szoku. Ale nic - zupełnie nic - nie mogło się równać z szokiem, jakiego doznała Klara! Nawet teraz
i w tych okolicznościach nie mogę opanować uczucia, które mogę jedynie nazwać, jakże niewłaściwie, bólem fizycznym, gdy pomyślę o mojej niegdysiejszej ukochanej Klarze, jak to spostrzegła, że powróciła z martwych. Nie tylko dlatego, że była tym, kim była ani kim była dla mnie. Zasługiwała na czyjekolwiek współczucie. Schwytana w pułapkę, przerażona, ranna, pewna, że umrze - a chwilę później cudownie ocalona. Boże, miej litość nad tą biedną kobietą! Przez większość czasu była półprzytomna, gdyż jej ciało zostało poważnie poturbowane. Kiedy odzyskała przytomność, nie była pewna, czy jest przytomna. Czuła mrowienie, wnikanie ciepłego płynu i szumienie w uszach, domyślała się, że aplikują jej olbrzymie ilości środków przeciwbólowych. Ale i tak odczuwała wielki ból. Nie tylko cielesny. Kiedy odzyskała przytomność, równie dobrze mogła pomyśleć, że ma halucynacje, o ile mogła stwierdzić, bo socjopata Wan i zdemoralizowana Dolly nie byli osobami, do których się lgnęło. Gdy zobaczyła, jak Wan rozmawia z maszyną i zapytała Dolly, co on takiego robi, nie była w stanie wydobyć wiele sensu z jej odpowiedzi:
- Och, to są jego Zmarli. Zaprogramował ich zapisami wszystkich misji i teraz wypytuje ich o ciebie.
Oczywiście nie było żadnych logicznych powodów, żeby czuć się winnym. Co więcej, Gelle-Klara Moynlin, choć była normalnie funkcjonującą ludzką samicą, nie była w żaden sposób niezastąpiona - w istocie Robin zastąpił ją szybko całym szeregiem innych samic, by wreszcie wstąpić w długoterminowe więzy z S. Ja. Laworowną, która była nie tylko kompetentną ludzką samicą, ale także mnie zaprojektowała. I choć posiadam znakomite modele ludzkich popędów i motywów, są takie rodzaje ludzkich zachowań, których nigdy nie zrozumiem.
Czy mogło to jednak cokolwiek znaczyć dla kogoś, kto nigdy nie słyszał o Zmarłych? Jak się mogła poczuć, gdy cienki, niepewny głosik z głośnika przemówił do niej?
- ... nie, Wan, w tej misji nie było nikogo nazwiskiem Schmitz. Na żadnym ze statków. Rozumiesz, w tej misji brały udział dwa statki, i...
- Nie obchodzi mnie, ile tam było statków! Głos ucichł. Potem odezwał się niepewnie:
- Wan?
- Jasne, że jestem Wan! Kto inny miałby tu być?
- Och... no cóż, nie ma tam też nikogo, kto pasowałby do opisu twojego ojca. Powiedz jeszcze raz, kogo uratowałeś?
- Ona twierdzi, że nazywa się Gelle-Klara Moynlin. Płeć żeńska. Niezbyt urodziwa. Ma może koło czterdziestki - powiedział Wan, nawet na nią nie patrząc, bo by zauważył, jak bardzo się mylił; Klara zesztywniała, a potem uświadomiła sobie, że to, co przeszła, niewątpliwie spowodowało, że wygląda starzej niż ma rzeczywiście lat.
- Moynlin - zaszeptał głos. - Moynlin... Gelle-Klara, tak, ona brała udział w tej misji. Tylko wiek się chyba nie zgadza. - Klara ostrożnie skinęła głową, przez co łomot w jej czaszce znów się rozpoczął, a głos mówił dalej. - Zobaczmy no, tak, nazwisko się zgadza. Ale ona urodziła się sześćdziesiąt trzy lata temu.
Łomot zwiększył tępo i intensywność. Klara musiała jęknąć, bo dziewczyna imieniem Dolly wrzasnęła w stronę Wana i znów pochyliła się nad nią.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała - ale każę Henrietcie dać ci kolejny zastrzyk usypiający, dobrze? Poczujesz się lepiej, jak się obudzisz.
Klara spojrzała na nią, nie rozumiejąc, po czym zamknęła oczy. Sześćdziesiąt trzy lata temu!
Ile wstrząsów może przetrzymać człowiek i nie załamać się? Klara była twardą kobietą; była poszukiwaczką na Gateway, po czterech misjach, a wszystkie one były niełatwe, wszystkie mogły zapewnić niezłą porcję koszmarów. Ale teraz odczuwała w głowie
łomot, gdy tylko próbowała pomyśleć. Spowolnienie czasu? Czy tak się określało to, co się dzieje we wnętrzu czarnej dziury? Czy to możliwe, że w prawdziwym świecie minęło jakieś trzydzieści albo czterdzieści lat, a ona wirowała w najgłębszej studni grawitacyjnej, jaka istnieje?
- A może być coś zjadła? - zaproponowała Dolly z nadzieją.
Klara potrząsnęła głową. Wan, przygryzając wargę w złości uniósł głowę i wrzasnął:
- Zdurniałaś, dawać jej jedzenie! Daj jej coś do picia.
Nie był to taki gatunek człowieka, któremu chciałoby się zrobić przyjemność przyznając mu rację nawet wtedy, gdy rzeczywiście ją miał; ale odpuszczenie wydawało się dobrym pomysłem. Pozwoliła, aby Dolly przyniosła jej coś, co wyglądało na whiskey bez wody i lodu; zaczęła kaszleć i krztusić się, ale alkohol przynajmniej ją rozgrzał.
- Złotko - spytała Dolly z wahaniem - czy jeden z tych facetów, no wiesz, tych, którzy zginęli, to był jakiś twój chłopak?
Klara nie znalazła żadnego powodu, by zaprzeczyć.
- Tak, w dużym stopniu mój chłopak. To znaczy, chyba byliśmy w sobie zakochani. Ale pokłóciliśmy się i rozstaliśmy, a potem znów się zeszliśmy, a potem... a potem Robin był w jednym statku, a ja byłam w drugim...
- Robbie?
- Nie. Robin. Robin Broadhead. Naprawdę miał na imię Robinette, ale był na tym punkcie trochę przewrażliwiony... Co się stało?
- Robin Broadhead. Och, mój Boże, no tak - powiedziała Dolly, wyglądając na zaskoczoną i przejętą. - Ten milioner!
A Wan spojrzał, po czym podszedł i stanął obok niej.
- Robin Broadhead, żeby się upewnić, znam go bardzo dobrze - pochwalił się.
Klara poczuła nagle suchość w ustach.
- Znasz go?
- No pewnie. Jasne! Znam go od wielu lat. Tak,
oczywiście - rzekł, przypominając sobie. - Słyszałem o jego ucieczce z czarnej dziury, tyle lat temu. Jakie to ciekawe, że ty też tam byłaś. Wiesz, robimy razem interesy. Dostaję od niego i od jego firm prawie dwie siódme moich obecnych dochodów, w tym tantiemy, które płacą mi firmy jego żony.
- Jego żony? - szepnęła Klara.
- Nie słuchasz? Tak powiedziałem, tak, jego żony! A Dolly, nagle znów złagodniawszy, rzekła:
- Widuję ją czasem w piezowizji. Na przykład jak wybierają do Dziesięciu Najlepiej Ubranych Kobiet Roku albo wtedy, jak dostała nagrodę Nobla. Jest całkiem ładna. Złotko? Chcesz jeszcze drinka?
Klara skinęła głową, czując, jak ból w czaszce znowu się zaczyna, ale zdołała zebrać się w sobie wystarczająco, by powiedzieć:
- Tak, poproszę. Co najmniej jeszcze jednego.
Przez prawie dwa dni Wan wybrał wariant polegający na uprzejmym zachowaniu względem byłej przyjaciółki swojego partnera w interesach. Dolly była uprzejma i próbowała jej pomóc. W ich niewielkim piezowizyjnym archiwum nie było zdjęcia S. Ja., ale Dolly wygrzebała swoje pacynki, żeby pokazać Klarze przynajmniej, jak wyglądała karykatura Essie, a kiedy Wan, nudząc się, zażądał, żeby pokazała swój program z nocnego klubu, zdołała go jakoś spławić. Klara miała mnóstwo czasu na przemyślenia. Choć w szoku i ranna, nadal umiała prowadzić w pamięci proste obliczenia.
Straciła ponad trzydzieści lat swego życia.
Nie, nie swego życia; życia wszystkich innych. Nie była starsza bardziej niż dzień albo dwa licząc od dnia, kiedy dostała się w obszar nagiej osobliwości. Wierzchy jej dłoni były podrapane, ale nie było na nich starczych plam. Głos miała słaby z bólu i zmęczenia, ale to nie był głos starej kobiety. Nie była starą kobietą. Była Gelle-Klara Moynlin, w wieku niewiele ponad trzydziestu lat, której przytrafiło się coś okropnego.
Obudziwszy się na drugi dzień odczuła ostry, miejscowy ból, który poinformował ją, że już nie dostaje
środków przeciwbólowych. Pochylał się nad nią kapitan o obrzmiałej twarzy.
- Otwórz oczy - warknął. - Chyba już dość wydobrzałaś, żeby zapłacić za podróż.
Ależ był wkurzającym typem! Wszak jednak żyła, miała się coraz lepiej, i była mu winna choć wdzięczność.
- To brzmi dość rozsądnie - przyznała Klara, siadając na łóżku.
- Rozsądnie? Ha! To nie ty decydujesz, co jest tu rozsądne; tylko ja - wyjaśnił Wan. - Na moim statku masz tylko jedno prawo. Miałaś prawo do ratunku, więc cię uratowałem; ale teraz wszystkie prawa należą do mnie. Zwłaszcza dlatego, że z twojego powodu musimy teraz wracać na Gateway.
- Złotko - wtrąciła się Dolly niepewnie - to nie jest tak całkiem prawda. Mamy mnóstwo jedzenia...
- Ale nie takiego, jakbym chciał, zamknij się! Więc ty, Klara, musisz mi wynagrodzić ten kłopot. Sięgnął za sobą ręką. Dolly natychmiast zrozumiała, o co mu chodzi; podstawiła mu pod rękę talerz świeżo upieczonych czekoladowych ciasteczek, a Wan wziął jedno i zaczął je jeść.
Odrażający typ! Klara odgarnęła włosy z oczu, analizując go chłodno.
- W jaki sposób mam ci to wynagrodzić? Tak jak ona?
- No pewnie, że tak jak ona - odparł Wan, żując - pomagając jej utrzymać porządek na statku, ale też... Och! Ho! Cha, cha! To zabawne! - wybuchnął, plując okruchami ciasteczka na Klarę, gdy się śmiał. - Ty myślisz, że ja mówię o łóżku! Aleś ty durna, Klara! Nie sypiam z brzydkimi starymi babami.
Klara starła okruchy z twarzy i sięgnęła po kolejne ciasteczko. - Nie - powiedział Wan z powagą - to coś ważniejszego. Chcę wiedzieć wszystko o czarnych dziurach.
- To wszystko stało się tak szybko - rzekła Klara ugodowym tonem. - Nie mam wiele do powiedzenia.
- No to powiedz, ile możesz! I nie próbuj kłamać!
Och, mój Boże, myślała Klara, ile jeszcze tego wszystkiego będę musiała znieść? "To wszystko" oznaczało nie tylko szykany ze strony Wana; oznaczało także wszystko, co ją spotka w jej na nowo podjętym i zupełnie poplątanym życiu.
Odpowiedź na pytanie "ile jeszcze" brzmiała: jedenaście dni. To wystarczająco długo, by najgorsze siniaki znikły z jej ramion i reszty ciała, wystarczająco długo, by poznać Dolly Walthers i zacząć jej żałować, wystarczająco długo, by poznać Wana i poczuć do niego wstręt. Ale nie dość czasu by wymyślić, co zrobić ze swoim życiem.
Jej życie nie miało jednak zamiaru czekać, aż będzie na nie gotowa. Gotowa czy nie, statek Wana cumował na Gateway. I oto była tam.
Już same zapachy Gateway były inne. Poziom hałasu też się zmienił - było o wiele głośniej. Ludzie byli zupełnie inni. Chyba nie było wśród nich ani jednej żywej duszy, którą Klara rozpoznałaby od jej ostatniego pobytu tutaj - trzydzieści lat, albo zaledwie trzydzieści dni, w zależności od tego, jakim zegarem się posłużyć. I tak wielu z nich nosiło mundury.
To było dla Klary coś nowego i niezbyt przyjemnego. Za "dawnych czasów" - bez względu na to, jak subiektywnie niedawne miałyby być te dawne czasy - widziało się jeden, może dwa mundury dziennie, a były to głównie osoby przebywające na przepustkach z krążowników czterech mocarstw rządzących. Oczywiście nigdy nie widziało się nikogo z nich z bronią. Teraz nie miało to już miejsca. Byli wszędzie i byli uzbrojeni.
Odprawa też się zmieniła, jak wszystko. Zawsze była uciążliwa. Człowiek wracał na Gateway brudny, wykończony i ciągle wystraszony, bo aż do ostatniej chwili nie był pewien, czy się uda, a jeszcze Korporacja Gateway usadzała go za pomocą swoich rzeczoznawców, zbieraczy danych i księgowych. Co takiego znaleźliście? Czy jest w tym coś nowego? Ile to jest warte? Zespoły osób zajmujących się odprawą zajmowały się właśnie zadawaniem takich pytań i od tego, jak wycenili wyprawę
zależało, czy okazała się ona kompletną porażką - czy też, bardzo, bardzo rzadko - zapewniała bajeczne bogactwo. Poszukiwacz z Gateway musiał wykazać się umiejętnością przetrwania, kiedy już wpakował się do jednego z tych nieprzewidywalnych statków i wyruszył na Magiczną Przejażdżkę Wesołym Autobusem Tajemnic.
Odprawa zawsze oznaczała złe nowiny, ale teraz była czymś jeszcze gorszym. Nie było już zespołu odpraw składającego się z pracowników Korporacji Gateway. Były cztery zespoły odpraw, po jednym z każdego mocarstwa. Odprawę przeniesiono do miejsca, które dawniej było głównym klubem nocnym i szulernią na asteroidzie, Błękitnego Piekiełka i były tam cztery małe oddzielne pokoiki, każdy miał flagę na drzwiach. Brazylijczycy dorwali Dolly. Chińska Republika Ludowa porwała na miejscu Wana. Amerykańscy żandarmi ujęli Klarę pod rękę, a kiedy porucznik żandarmerii stojący przed rosyjskim pokojem zmarszczył brwi i poklepał kolbę swojego kałacha, Amerykanin cofnął się z dłonią na swoim kolcie.
Właściwie nie miało to większego znaczenia, bo kiedy tylko Klara wyrwała się Amerykanom, wzięli się na nią Brazylijczycy, a kiedy gdzieś cię uprzejmie zaprasza uzbrojony młody żołnierz, to nie ma wielkiej różnicy, czy ma przy pasie kolta czy paza.
Między Brazylijczykami a Chińczykami Klara spotkała Wana, spoconego i wściekłego, który szedł od Chińczyków do Rosjan i zrozumiała, że jest coś, za co powinna być wdzięczna. Przesłuchujący byli dla niej nieuprzejmi, aroganccy i niemili, ale Wana potraktowali chyba jeszcze gorzej. Z nieznanych jej powodów, każda jego sesja trwała dwukrotnie dłużej niż jej. A ta już była bardzo długa. Każdy z kolejnych zespołów podkreślał, że powinna przecież nie żyć; że jej konto bankowe od dawna przeszło na własność Korporacji Gateway; że nie należy jej się zapłata za podróż z Juanem Henriauette Santosem-Schmitzem, gdyż nie była to oficjalnie autoryzowana misja Gateway, a jeśli chodzi o zapłatę za jej podróż do czarnej dziury, to przecież nie wróciła tym
statkiem, no nie? U Amerykanów domagała się przynajmniej premii naukowej - któż inny był we wnętrzu czarnej dziury? Powiedzieli jej, że ta sprawa zostanie rozpatrzona. Brazylijczycy oświadczyli, że to podlega negocjacjom wszystkich czterech mocarstw. Chińczycy stwierdzili, że to zależy od interpretacji kwestii premii wypłaconej Robinette'owi Broadheadowi, zaś Rosjanie w ogóle nie byli tym zainteresowani, bo chcieli wiedzieć, czy Wan zdradzał jakieś oznaki sympatii do terrorystów. Odprawa trwała całą wieczność, a potem było jeszcze badanie lekarskie, które trwało równie długo. Programy diagnostyczne nigdy nie miały do czynienia z żywą istotą ludzką, która została narażona na ściskające siły poza granicą Schwarzschilda i nie chciały jej puścić dopóki nie zbadali wszystkich kości i ścięgien i bez oporów poczęstowały się próbkami wszystkich płynów jej ciała. Potem pozwolili jej udać się do działu księgowości po wyciąg z konta. Był to mały wydruk, na którym było napisane tylko:
MOYNLIN, Gelle-Klara
Saldo bieżące: O
Należne premie: w trakcie rozpatrywania.
Pod biurem księgowości siedziała sobie Dolly Walthers, wyglądając na poirytowaną i znudzoną.
- No i jak leci, złotko? - spytała. Klara zrobiła nieszczęśliwą minę. - Oj, to nie dobrze. Wan ciągle tam jest - wyjaśniła - bo trzymają go cholernie długo na odprawie. A ja tu siedzę godzinami. Co masz zamiar teraz robić?
- Nie za bardzo wiem - odparła wolno Klara, myśląc o tym, jak miało się ograniczone możliwości na Gateway, kiedy nie miało się pieniędzy.
- Taa. Ja też. - Dolly westchnęła. - Z Wanem to nigdy nic nie wiadomo, wiesz. Nie może nigdzie za długo zostać, bo zaczną się dopytywać o to wszystko, co trzyma na statku, a legalnie to chyba tego nie dostał. - Przełknęła i powiedziała szybko: - Uważaj, właśnie idzie.
Ku zaskoczeniu Klary, Wan rozpromienił się na jej widok, gdy podniósł wzrok znad wydruku, który studiował.
- Ach - powiedział - moja droga Gelle-Klaro, przeanalizowałem twoją sytuację prawną. Naprawdę bardzo obiecująca, jak sądzę.
Obiecująca! Spojrzała na niego z widocznym wstrętem.
- Jeśli chcesz powiedzieć, że za następne czterdzieści osiem godzin wyrzucą mnie w próżnię za niepłacenie rachunków, to nie nazwałabym tej sytuacji obiecującą.
Zerknął na nią i doszedł do wniosku, że żartuje.
- Ha, ha, to bardzo zabawne. Ponieważ nie jesteś przyzwyczajona do obchodzenia się z dużymi sumami pieniędzy, to pozwól, że ci polecę takiego jednego facia od bankowości, który mnie się bardzo przydał...
- Przestań, Wan. To nie jest śmieszne.
- Oczywiście, że to nie jest śmieszne! - Zawarczał, jak za dawnych dni, a potem jego wyraz twarzy zmiękł, zmieniając się w nieufność. - Jak to może być... czy to możliwe... czy oni nic ci nie powiedzieli o twoich roszczeniach?
- Jakich roszczeniach?
- Przeciwko Robinettetowi Broadheadowi. Mój misio prawniczy mówi, że możesz dostać nawet pięćdziesiąt procent jego majątku.
- Bzdura Wan - odparła ze złością.
- Żadna bzdura! Mam świetny program prawniczy! To jest doktryna cielęcia chodzącego za krową, jeśli rozumiesz. Powinnaś mieć pełny udział w pożytkach tych, którzy przeżyli podczas ostatniej misji; ba, powinnaś mieć równy udział w tym, co on do tego dodał, bo wywodzi się to z pierwotnego kapitału.
- Ale... ale... och, to jest głupie - warknęła. - Nie mam zamiaru go pozywać.
- Oczywiście, że masz zamiar go pozwać! Co jeszcze? Jak inaczej możesz odzyskać co twoje? Jejku, pozywam jakieś dwieście osób rocznie, Gelle-Klaro. A tu chodzi o wielką kwotę. Wiesz, ile wart jest Broadhead netto?
O wiele, wiele więcej niż ja! - A potem z radosną poufałością dobrego znajomego, rozmawiającego z równie majętnym kumplem: - Pewnie, możesz cierpieć z powodu pewnych niewygód, dopóki sprawa nie zostanie rozpatrzona. Pozwól, przerzucę ci na konto małą pożyczkę - momencik... - Dokonał niezbędnych zapisów na swoim wyciągu. - No i już. Powodzenia!
I oto była moja zagubiona miłość, Gelle-Klara Moynlin, bardziej zagubiona niż kiedykolwiek po jej odnalezieniu. Znała Gateway doskonale. Ale tej Gateway, którą znała, już nie było. Jej życie przeskoczyło o jeden takt, a wszystko co znała, czym się przejmowała albo czym się interesowała zmieniło się przez jedną trzecią wieku, a ona, jak zaczarowana królewna w lesie, przespała cały ten czas.
- Powodzenia - powiedział Wan, ale jak mogło się powodzić śpiącej królewnie, skoro jej książę poślubił inną? - Mała pożyczka - powiedział Wan i teraz okazało się, co to oznacza. Dziesięć tysięcy dolarów. Dość, żeby przez parę dni mogła zapłacić rachunki - a co potem?
Była jeszcze, pomyślała Klara, przyjemność płynąca z odkrycia paru faktów, za którymi zabijali się ludzie. Znalazła zatem jakiś pokój, kupiła coś do jedzenia i ruszyła do biblioteki. Nie było już tam szpul z taśmami magnetycznymi. Teraz wszystko było zapisywane na czymś w rodzaju drugiej generacji modlitewnych wachlarzy Heechów (wachlarze modlitewne! więc do tego służyły!) i musiała zatrudnić instruktora, który nauczył ją posługiwać się nimi. (Usługi biblioteczne po 125 USD/h, 62,50 USD, głosiła pozycja na jej wyciągu bankowym). Czy było warto?
Była niemile zaskoczona, że niezupełnie. Znaleziono odpowiedzi na tak wiele pytań! I, co dziwne, tak mało radości dawały te odpowiedzi.
Gdy Klara była poszukiwaczką na Gateway jak wszyscy inni, te pytania były dosłownie sprawą życia lub śmierci. Co oznaczały symbole na tablicach sterujących statków Heechów? Jakie ustawienia oznaczały śmierć? Jakie nagrodę? A teraz były już odpowiedzi, być może nie na
wszystkie pytania, przede wszystkim nadal nie było odpowiedzi na budzące dreszcz pytanie, kim byli Heechowie. Ale pojawiły się tysiące tysięcy odpowiedzi, także na pytania, których nikt nie potrafił jeszcze zadać trzydzieści lat temu.
Ale odpowiedzi dały jej niewielką przyjemność. Pytania tracą swe znaczenie, kiedy wiesz, że odpowiedzi można znaleźć w książce.
Jedną z grup pytań, które nadal wzbudzały jej zainteresowanie, były, o ile wiem, pytania związane ze mną. Robinette Broadhead? Och, pewnie. W bazie danych było o nim mnóstwo informacji. Tak, był żonaty. Tak, ciągle jeszcze żył, a nawet miał się dobrze. Co niewybaczalne, wykazywał wszelkie oznaki bycia szczęśliwym. I, co równie złe, był stary. Nie był zasuszonym trzęsącym się staruszkiem, jasne, na głowie miał wszystkie włosy, a na jego twarzy nie było zmarszczek, ale to tylko dzięki Pełnemu Serwisowi Medycznemu, niezawodnemu dostawcy zdrowia i młodości dla tych, których było na to stać. Robinette'a Broadheada rzecz jasna było stać na wszystko. Ale i tak był starszy. Jego szyja wyglądała na dość grubą, a pewny uśmiech, który wyzierał z piezowizyjnego obrazu nie należał do tego wystraszonego, pomieszanego człowieka, który złamał jej ząb i przysiągł, że będzie ją zawsze kochał. Teraz Klara miała więc lepsze pojęcie na temat określenia: "zawsze". Oznaczało ono okres znacząco krótszy niż trzydzieści lat. Znalazłszy sobie w bibliotece wystarczająco dużo powodów do zmartwień, zaczęła włóczyć się po Gateway żeby zobaczyć, co się zmieniło. Asteroid stał się bardziej bezosobowy i bardziej cywilizowany. Na Gateway było teraz mnóstwo przedsięwzięć o charakterze komercyjnym. Klub, bar szybkiej obsługi, stereokino, fitness klub, ładne nowe pensjonaty dla turystów, błyszczące sklepy z pamiątkami. Jedyną rzeczą, jaka wszak przyciągnęła jej uwagę, było kasyno położone na osi, następca Błękitnego Piekiełka; ale nie mogła sobie pozwolić na takie luksusy.
Nie znałem Gelle-Klary Moynlin w czasach jej romantycznego związku z Robinem. Ściśle rzecz biorąc, nie znałem wtedy również Robina, który był zbyt biedny, by pozwolić sobie na tak zaawansowany system do wyszukiwania danych, jak ja. Choć nie mogę doświadczyć fizycznej odwagi (gdyż nie potrafię nawet doznawać fizycznego strachu), oceniam ich odwagę bardzo wysoko. A ich niewiedzę prawie tak samo. Nie wiedzieli, jak się steruje nadświetlnymi statkami, którymi podróżowali. Nie wiedzieli, jak działa nawigacja, ani co robią przyrządy sterujące. Nie wiedzieli, jak odczytać mapy Heechów, zresztą nie mieli ani jednej, żeby ją odczytać, bo znaleziono je kolejne dziesięć lat po tym, jak Klara została wciągnięta w głąb czarnej dziury. Zadziwia mnie, jak wiele inteligencja mięsna potrafi osiągnąć mając tak niewiele informacji.
Tak naprawdę na nic nie mogła sobie pozwolić i była załamana. Czasopisma dla pań z lat jej młodości podawały wiele śmiesznych sposobów na walkę z depresją - którą określały jako chandrę. Wyczyść zlewozmywak. Zadzwoń do kogoś. Umyj włosy. Ale Klara nie miała zlewu, a do kogóż miała dzwonić na Gateway? Kiedy już po raz trzeci umyła włosy, zaczęła znów myśleć o Błękitnym Piekiełku. Parę małych zakładów, zdecydowała, nie poczyni szkód w jej budżecie, nawet jak przegra - to będzie co najwyżej oznaczało rezygnację z paru luksusów przez chwilę...
Po jedenastu rundach ruletki była bez grosza.
Grupa gabońskich turystów właśnie wychodziła, chichocząc i potykając się, a tuż za nimi, przy krótkim, wąskim barze, Klara ujrzała Dolly. Podeszła do niej spokojnie i poprosiła:
- Postawisz mi drinka?
- No dobra - odparła Dolly bez entuzjazmu, skinąwszy na barmana.
- A pożyczysz mi trochę pieniędzy? Dolly zaśmiała się z zaskoczeniem.
- Przegrałaś w kasynie, prawda? Och, to trafiłaś pod zły adres. Nie siedziałabym tu i nie piłabym drinków, gdyby turyści nie rzucili mi paru groszy na szczęście. Kiedy drink się pojawił, Dolly podzieliła leżący przed nią stosik monet i położyła część przed Klarą. - Możesz znów próbować u Wana - zaproponowała - ale wiesz, on nie jest teraz w dobrym nastroju.
- To żadna sensacja - odparła Klara, mając nadzieję, że whiskey poprawi jej nastrój. Tak się wszak nie stało.
- Och, ale jest gorzej niż zwykle. On się chyba wpakował w niezłe tarapaty. - Zakrztusiła się i zrobiła zaskoczoną minę.
- Co się stało? - spytała z niechęcią Klara. Wiedziała doskonale, że jak już zapyta, to dziewczyna jej powie, ale był to, jak sądziła, pewien sposób rewanżu za tę garść drobnych.
- Wcześniej czy później nadziejemy się na niego - odparła Dolly, przypinając się znów do butelki. - On jest takim palantem! Przylatywać tu, skoro mógł podrzucić cię gdziekolwiek, ale on musi zjeść ciastko i mieć ciastko.
- E, wolę być tu niż gdzieś indziej - stwierdziła Klara, zastanawiając się, czy to rzeczywiście prawda.
- Nie bądź głupia. On nie zrobił tego dla ciebie. Zrobił to, bo mu się wydaje, że wszystko i wszędzie ujdzie mu na sucho. Bo jest palantem. - Rzuciła ponure spojrzenie w kierunku butelki. - Nawet w łóżku zachowuje się jak palant. Palanciarsko, rozumiesz, co mam na myśli? Nawet pieprzy jak palant. Podchodzi do mnie z takim wyrazem twarzy, jakby sobie próbował przypomnieć kombinację szyfru do szafki z jedzeniem, wiesz? A potem ściąga ze mnie ubranie, zaczyna, wsadza, wyjmuje, wprawo, w lewo. Chyba powinnam mu napisać instrukcję obsługi. Palant.
Na ile drinków starczyła kupka drobnych, Klara nie pamiętała - tak czy inaczej, parę było. Trochę później Dolly przypomniała sobie, że miała kupić mieszankę ciasteczek i czekoladki z likierem. A potem Klara,
przechadzając się samotnie, uprzytomniła sobie, że jest głodna. Uświadomił jej to zapach jedzenia. Ciągle miała w kieszeni jakieś drobne od Dolly. Nie było tego dość dużo na przyzwoity posiłek i sensownym posunięciem byłby raczej powrót do jej sypialenki i zjedzenie czegoś gotowego, ale jakiż sens miało teraz sensowne zachowanie? I ten zapach był tak blisko. Przeszła przez coś w rodzaju łuków z metalu Heechów, losowo rozmieszczonych i usiadła najbliżej ja się dało ściany. Podniosła palcem górną część kanapki, żeby zobaczyć co je; pewnie syntetyczne, ale nie był to żaden produkt kopalni żywności ani farm morskich, jakich przedtem skosztowała. Niezłe. Nie bardzo złe, choć nie przychodziła jej do głowy żadna z potraw, by móc powiedzieć, że smakuje naprawdę dobrze. Jadła powoli, badając każdy kawałek, nie dlatego, że jedzenie byłoby tego warte, ale po to, żeby odsunąć od siebie następną rzecz, jaką będzie musiała zrobić, czyli zastanowić się, co zrobić z resztą swego życia.
Nagle zauważyła zamieszanie. Praktykantka zamiatała podłogę dwa razy chętniej niż przedtem, z każdym ruchem miotły oglądając się przez ramię; obsługa zza lady stała bardziej prosto, mówiła wyraźniej. Ktoś wszedł.
Była to kobieta, wysoka, niemłoda ale ładna. Długie warkocze ciemnozłotych włosów opadały jej na plecy, konwersowała sympatycznie, ale z wyższością, zarówno z pracownikami, jak i klientami, w międzyczasie pocierając palcem spody półek w poszukiwaniu brudu, kosztując grzanki, by sprawdzić ich chrupkość, sprawdzając czy pojemniki na serwetki są pełne, poprawiając wiązanie fartuszka praktykantki.
Klara popatrzyła na nią i nagle ją rozpoznała, a uczucie to przypominało raczej strach. Ona! To ona! Kobieta, której wizerunek widziała tyle razy w serwisach informacyjnych, jakich dostarczyła jej biblioteka przy pytaniu o Robinette Broadheada. S. Ja. Laworowna-Broadhead otwiera 54 nowe placówki BIG CHON w Zatoce Perskiej. S. Ja. Laworowna-Broadhead matką
chrzestną przebudowanego międzygwiezdnego transportowca. S. Ja. Laworowna-Broadhead kieruje programowaniem rozbudowanej sieci baz danych.
Choć kanapka była ostatnim kęsem jedzenia, na jaki mogła sobie pozwolić, Klara nie była w stanie zmusić się do skończenia jej. Potoczyła się w stronę drzwi, odwracając wzrok, rzuciła talerz do pojemnika na śmieci i wyszła.
Było tylko jedno miejsce, do którego mogła się udać. Kiedy zobaczyła osamotnionego Wana, uznała, że jest to bezpośredni komunikat od przeznaczenia, że powzięła właściwą decyzję.
- Gdzie Dolly? - zapytała.
Leżał w hamaku przeżuwając ponuro świeżą papaję - kupioną za tak potworne pieniądze, że dla Klary wręcz niewyobrażalne.
- Tak, pewnie, sam chciałbym wiedzieć gdzie! - odparł. - Policzę się z nią jak wróci, o, tak!
- Przegrałam wszystkie pieniądze - powiedziała mu. Wzruszył ramionami z pogardą.
- A poza tym - skłamała, wymyślając historyjkę na poczekaniu - przyszłam ci powiedzieć, że ty też przegrałeś. Mają zamiar skonfiskować ci statek.
- Skonfiskować! - zapiszczał. - Bestie! Dranie! Och, niech ja tylko dorwę Dolly, to zobaczy, musiała im powiedzieć o moim specjalnym wyposażeniu!
- Albo sam to zrobiłeś - przerwała mu Klara brutalnie - bo nie umiesz opanować trzepania ozorem na prawo i lewo. Teraz masz tylko jedną szansę.
- Jedną szansę?
- Może jedną szansę, jeśli masz w sobie dość sprytu i odwagi.
- Dość sprytu! Dość odwagi! Ty się chyba zapominasz, Klara! Zapominasz, że przez pierwsze pół mojego życia byłem zupełnie sam...!
- Nie, nie zapominam niczego - odparła ze znużeniem - bo na to byś mi nie pozwolił. Liczy się tylko to, co zrobisz teraz. Spakowany jesteś, zapasy na pokładzie?
- Zapasy? Nie, oczywiście, że nie. Nie powiedziałem ci? Lody, tak, baloniki, tak, ale moja mieszanka ciasteczek i czekoladki...
- Pieprzyć czekoladki - przerwała mu Klara. - I pieprzyć Dolly, bo jej tu nie ma jak jest potrzebna. Jeśli chcesz zachować swój statek, musisz wystartować natychmiast.
- Natychmiast? Sam? Bez Dolly?
- Z namiastką - rzekła twardo Klara. - Kuchnia, łóżko, ktoś, na kim można się wyżyć - jestem do dyspozycji. I coś potrafię. Może nie umiem tak dobrze gotować jak Dolly, ale w łóżku jestem lepsza. Czy też bywam tam częściej. I nie ma czasu na zastanawianie się na tym.
Przez chwilę patrzył na nią z nisko opadłą szczęką. Potem uśmiechnął się.
- Bierz się za te skrzynki na podłodze - zarządził - i tę paczkę pod hamakiem. I za...
- Czekaj chwilę - zaprotestowała. - Jest jakaś granica ile mogę unieść, wiesz.
- Jeśli chodzi o twoje granice - rzekł - to możesz być pewna, że w swoim czasie je odkryjemy. A teraz nie wolno ci się sprzeciwiać. Po prostu łap się za tę siatkę, napchaj ją i idziemy, a kiedy będziesz to robić, opowiem ci o historyjce, jaką dawno, dawno temu usłyszałem od Zmarłych. Byli sobie dwaj poszukiwacze, którzy odkryli wielki skarb we wnętrzu czarnej dziury i nie mogli wpaść na to, jak go wydobyć. W końcu jeden mówi: - Ach, już wiem. Przyniosłem ze sobą mojego kotka. Przywiążemy go do skarbu, a kotek go wyciągnie. A drugi poszukiwacz rzekł: - Ech, jakim ty jesteś głupcem! Jak taki mały kotek może wyciągnąć skarb z czarnej dziury? A pierwszy poszukiwacz odpowiedział: - Nie, to ty jesteś głupcem. To będzie łatwe, bo widzisz, ja mam bat.