Pohl Frederic - Gateway Spotkanie Z Heechami - Kryjówka Heechów


    Nadal istniała jednak Klara, która domagała się moich myśli, jakbym wtedy wiedział o niej już wystarczająco dużo - nie tylko Klara, ale także Wan (nie bardzo wart choćby jednej myśli) i Kapitan oraz jego Heechowie, którzy byli warci wszelkich myśli, jakie można im poświęcić. Ale wtedy jeszcze tego też nie wiedziałem. Byłem poszerzony, zgadza się, ale wcale nie sprytniejszy.
    No i oczywiście moją uwagę pochłaniały moje własne problemy, choć, gdybyśmy ja i Kapitan znali się wtedy i byli w stanie je porównać, ciekawą rzeczą byłoby, czyje problemy były gorsze. Chyba jednak byłby remis. Oba zestawy problemów po prostu wykraczały poza skalę; były zbyt wielkie, by można było stawić im czoło.
    Jednym z problemów Kapitana była fizyczna bliskość pary jego ludzkich jeńców. Jego kościste nozdrza. informowały go, że oni śmierdzą. Fizycznie byli odpychający. Luźny, kołyszący się, podskakujący tłuszcz i obwisłe ciało kłóciło się z klarownymi strukturami ich budowy - jedyni Heechowie, którzy osiągnęli takie rozmiary, to ci nieliczni, którzy zmarli na najbardziej degenerującą ze znanych im chorób. Nawet ich smród nie był aż tak zły. Ludzki oddech cuchnął gnijącym jedzeniem. Ludzkie głosy brzmiały jak odgłos piły. Próba wypowiedzenia tych bzyczących, charczących sylab ich okropnego języka przyprawiła Kapitana o ból gardła.
    Zdaniem Kapitana jeńcy byli okropni w całości, nie tylko dlatego, że odmówili zrozumienia większości tego, co do nich mówił. Kiedy próbował im wytłumaczyć, na jakie niebezpieczeństwo się narazili - a co dopiero Heechów w ich kryjówce - ich pierwsze pytanie brzmiało:
    - Czy jesteście Heechami?
    Mimo wszystkich tych kłopotów, Kapitan nadal miał siłę denerwować się jeszcze na to. (Był to podobny rodzaj irytacji, jakiego doświadczyła załoga żaglowca dowiedziawszy się, że Heechowie nazywają ich mieszkańcami breji. O tym Kapitan wiedział, ale akurat nie pomyślał.)
    - Heechami! - mruknął i wykonał swoje brzuszne "wzruszenie" mięśniami. - Tak. Nieważne. Spokój. Być cicho.
    - Phi - mruknął Biały Szum, mając na myśli nie tylko fizyczny odór. Kapitan spojrzał i zwrócił się do Wybucha.
    - Pozbyłeś się ich statku? - zapytał.
    - Oczywiście - odparł Wybuch. - Jest w drodze do portu, ale co z kugelblitzem? (Rzecz jasna nie użył on słowa "kugelblitz").
    Kapitan wzruszył ponuro brzuchem. Był zmęczony. Wszyscy byli zmęczeni. Minęło już parę dni od chwili, gdy podjęli akcję na najwyższych obrotach i było to po nich widać. Kapitan usiłował zebrać myśli. Żaglowiec usunięto z pola widzenia. Błądzące ludzkie istoty zostały usunięte z obszaru, gdzie groziło im najstraszniejsze ze wszystkich niebezpieczeństwo, czyli kugelblitz, a ich statek, lecący na automatycznym pilocie, został ukryty gdzieś daleko. Jak dotąd zrobił wszystko, czego można było od niego oczekiwać. Nie odbyło się to bez kosztów, pomyślał, żałując Dwakroć; trudno było uwierzyć, że gdyby wszystko przebiegło normalnie, mógłby nadal cieszyć się ich miłością raz do roku.
    Ale to nie wystarczyło.
    Było całkowicie możliwe, myślał Kapitan, że w tym momencie nie było już czegoś takiego jak "wystarczyło"; równie dobrze mogło już być za późno na zrobienie czegokolwiek czy to przez niego, czy przez całą rasę Heechów. Ale nie mógł sobie tego powiedzieć. Dopóki jeszcze istniała jakaś szansa, musiał działać.
    - Wyświetlić mapy z ich statku - rozkazał i znów zwrócił się do nieokrzesanych, niemiłych kmiotków, których schwytał. Mówiąc prosto jak do dziecka, powiedział: - Patrzą na mapę!
    Jednym z pomniejszych czynników irytujących Kapitana w tej sytuacji był fakt, że smukłejsza, a zatem mniej odpychająca fizycznie istota, była zarazem bardziej skłonna do rozrabiania.
    - Spokój - zarządził wskazując smukłą pięścią na Wana; jego bełkot był jeszcze bardziej pozbawiony sensu niż to, co mówiła samica. - Ty! Ty wie co to?
    Samica przynajmniej miała na tyle rozsądku, żeby mówić powoli. Musiała to powtórzyć zaledwie parę razy, zanim Kapitan zrozumiał odpowiedź Klary:
    - To jest czarna dziura do której lecieliśmy. Kapitan zadrżał.
    - Tak - powiedział, próbując oddać nieznane mu spółgłoski. - Dokładnie. - Wybuch tłumaczył jego słowa innym i zauważył, że ścięgna na ich kończynach zaczęły wić się z powodu szoku. Kapitan starannie dobierał słowa, czasem robiąc przerwy by skonsultować się z umysłami przodków, żeby się upewnić, iż właściwie dobiera słowa:
    - Słucha uważnie - powiedział. - To bardzo niebezpieczne. Dawno, dawno temu my odkryli, że rasa Asasynów wybiła wszystkie technicznie zaawansowane cywilizacje we wszechświecie, a przynajmniej w naszej własnej galaktyce i w niektórych pobliskich.
    Hm, to nie szło aż tak gładko. Kapitan musiał powtarzać i powtarzać, czasami jedno słowo kilkanaście razy, zanim napuchnięte istoty załapały, o co mu chodzi. Na długo przed końcem swojej przemowy gardło miał obolałe, a pozostali członkowie załogi, choć wiedzieli równie dobrze jak on, o jakie niebezpieczeństwo chodzi, po prostu zasypiali. Ale Kapitan mówił dalej. Mapa na ekranie przedstawiająca wirujący magiel energii i ostrzegawczą legendę z pięcioma znaczkami, nie pozwoliła mu się zrelaksować.
    Asasyni wykonywali swą morderczą robotę całe tysiąclecia przed pojawieniem się na scenie Heechów. Z początku Heechowie byli przekonani, że to po prostu potwory z bardzo odległej przeszłości i nie należy ich się bać w tych czasach bardziej niż Heechowego odpowiednika tyranozaura.
    I wtedy odkryli kugelblitz.
    
    Ponieważ Robin, co zupełnie naturalne, był zajęty czymś innym, wtedy nie mogłem z nim podyskutować o kugelblitzu tak szczegółowo, jak bym chciał. Jego dane statystyczne były ciekawe. Obliczyłem, że jego temperatura wynosi około trzy miliony stopni Kelvina, ale nie to mnie martwiło. Przyczyną moich zmartwień była gęstość energetyczna. Gęstość energetyczna promieniowania ciała doskonale czarnego rośnie proporcjonalnie do sześcianu temperatury - to stare prawo Stefana-Boltzmana - ale liczba fotonów również wzrasta liniowo wraz z temperaturą, więc we wnętrzu kugelblitza następuje wzrost do czwartej potęgi. Przy jednym stopniu Kelvina wynosi 4,72 elektronowolta na litr. Przy trzech milionach wynosi trzy miliony do czwartej potęgi razy tyle, och, powiedzmy, około 382 320 000 000 000 000 000 000 000 eV/l. A to coś ma niezłą ilość litrów. A czemu to jest ważne? Bo cała ta energia przedstawia zorganizowaną inteligencję. Asasyni. Cały wszechświat asasynów, upakowanych w jednym kugelbliztu, czekających aż ich plany zostaną zrealizowane i wszechświat zostanie przekonstruowany tak, by im podchodził.
    

    Kapitan zawahał się w tym miejscu i rozejrzał po swojej załodze. Trudno mu było opowiedzieć następną część, gdyż prowadziła do oczywistego wniosku. Z naprężonymi ścięgnami dokonał skoku w przód:
    - To byli Asasyni - rzekł. - Wycofali się do czarnej dziury - tego szczególnego rodzaju czarnej dziury, który składa się z energii nie z materii, gdyż oni sami nie składają się z materii. Są czystą energią. Wewnątrz swojej czarnej dziury istnieją wyłącznie jako fala stojąca w morzu energii.
    Do tego momentu powtórzył to już kilka razy, na parę różnych sposobów i widział, że zaczynają w nich kiełkować pytania; ale logiczna dedukcja, której się obawiał, dotąd się nie pojawiła. Pytanie padło ze strony samicy i brzmiało ono:
    - Jak może istnieć istota złożona tylko z energii?
    Odpowiedź na to pytanie była akurat łatwa i brzmiała: "Nie wiem". Kapitan był świadom tego, że istniało wiele teorii - głoszących, że Asasyni mieli kiedyś fizyczne ciała, ale jakoś je porzucili - zgadzały się z tym nawet najstarsze zbiorowe umysły.
    Ale już sama trudność związana z byciem czystą energią, jak wyjaśnił Kapitan, prowadziła do ostatniej i najgorszej rzeczy związanej z Asasynami. Wszechświat nie był dla nich przyjaznym miejscem. Zdecydowali więc, że zmienią wszechświat. Zrobili coś żeby stworzyć we wszechświecie znaczną ilość dodatkowej masy. Spowodowali, że rozszerzanie się wszechświata zatrzymało się, a następnie wszechświat zaczął się kurczyć. Schowali się w kugelblitzu... i czekali.
    - Słyszałem często o brakującej masie - powiedział z ożywieniem jeniec płci męskiej. - Kiedy byłem dzieckiem, Zmarli często mi o tym mówili - ale oni byli stuknięci, wiesz.
    Samica przerwała mu.
    - Dlaczego? - spytała. - Dlaczego mieliby zrobić coś takiego?
    Kapitan milczał przez chwilę, wyczerpany potwornym wysiłkiem zmierzającym do porozumienia się z tymi niebezpiecznymi dzikusami. Najlepszą odpowiedzią znowu byłoby: "Nie wiem", ale było trochę spekulacji.
    - Zbiorowe umysły uważają - rzekł powoli - że prawa fizyczne wszechświata zostały wyznaczone przez losowe fluktuacje rozkładu materii i energii w pierwszym momencie po Wielkim Wybuchu. Możliwe, że Asasyni próbują zakłócić ten proces. Kiedy już spowodują zapadnięcie się wszechświata i jego ponowne powstanie, mogą zmienić te podstawowe prawa - stosunek mas elektronu i protonu, liczbę odnoszącą siłę grawitacji do siły elektromagnetycznej - wszystkie - i stworzyć wszechświat, w którym będą mogli żyć wygodniej... ale wy i ja już nie.
    Samiec miał coraz większe problemy z panowaniem nad sobą. W końcu wybuchnął, wydając z siebie piskliwe dźwięki, które dopiero po jakimś czasie zamieniły się w zrozumiałe słowa.
    - Ho ho! - wrzasnął Wan, ocierając łzę. - Ależ z was tchórze! Boicie się jakichś stworzeń, które schowały się w czarnej dziurze żeby zrobić coś, co stanie się dopiero za miliardy lat! Jakie to ma dla nas znaczenie?
    Samica zrozumiała jednak, co Kapitan miał na myśli.
    - Zamknij się, Wan - powiedziała, a jej mięśnie twarzy stężały prawie jak u Heecha. - Mówisz, że ci Asasyni nie podejmują zbędnego ryzyka. Wyszli stamtąd raz, żeby unicestwić wszystko, co mogło potencjalnie stać się na tyle cywilizowane, żeby przeciwstawić się ich planom. Mogą to zrobić jeszcze raz!
    - Właśnie! - zakrzyknął Kapitan z przyjemnością. - Dokładnie to wyraziłaś! Istnieje więc niebezpieczeństwo, że wy, dzikusy - wy, ludzie - poprawił się - ściągniecie ich z powrotem. Korzystanie z radia! Penetrowanie czarnych dziur! Latanie po całym wszechświecie, nawet w pobliże samego kugelblitza! Oni na pewno zostawili jakieś systemy monitorujące, które ich ostrzegą, jeśli pojawią się jakieś nowe cywilizacje techniczne - jeśli dotąd się to nie stało!
    I wtedy jeńcy wreszcie zrozumieli; Wan szlochał ze strachu, a Klara pobladła i zaczęła się trząść; dano im pakiety z żywnością i kazano odpocząć; a kiedy załoga zebrała się wokół Kapitana chcąc się dowiedzieć, co sprawiło, że mięśnie jego twarzy zaczęły wić się jak węże, on był w stanie tylko powiedzieć:
    - To nie do wiary. - Wytłumaczenie wszystkiego tłuściochom tak, żeby zrozumieli, było wystarczająco trudnym zadaniem; ale zrozumienie ich odpowiedzi przekroczyło jego możliwości. - Oni mówią, że nie mogą powstrzymać swoich pobratymców - powiedział.
    - Przecież muszą - wrzasnął zszokowany Biały Szum. - Są przecież inteligentni, no nie?!
    - Są inteligentni - przytaknął Kapitan - w przeciwnym razie nie potrafiliby tak łatwo korzystać z naszych statków. Ale wydaje mi się, że oni są szaleni. Nie przestrzegają żadnego prawa.
    - Muszą mieć jakieś prawo - wtrącił Wybuch z niedowierzaniem. - Żadne społeczeństwo nie może istnieć bez prawa!
    - Ich prawo opiera się na przymusie - rzekł ponuro Kapitan. - Jeśli ktoś znajdzie się poza zasięgiem którejś z instytucji wymuszającej jego przestrzeganie, może robić co mu się podoba.
    - No to niech to zrobią siłą! Niech wyśledzą każdy statek i zmuszą go, żeby przestał czynić hałas!
    - Biały Szum, ty durniu - rzekł Kapitan potrząsając głową - zastanów się nad tym, co mówisz. Schwytać. Walczyć. Prowadzić walkę w kosmosie. Możesz sobie wyobrazić głośniejszą rozróbę? I uważasz, że Asasyni tego nie usłyszą?
    - Co w takim razie robić? - wyszeptał Wybuch.
    - W takim razie - oświadczył Kapitan - musimy się ujawnić. - Uniósł dłoń, by położyć kres dyskusji i zaczął wydawać rozkazy.
    Były to takie rozkazy, że załoga w życiu by nie pomyślała, że kiedykolwiek je usłyszy, ale ich zdaniem Kapitan miał rację. Komunikaty krążyły. W kilkunastu miejscach Galaktyki uśpione od lat statki otrzymały zdalne rozkazy i obudziły się. Przesłano długi komunikat do systemów monitorujących w pobliżu centralnej czarnej dziury, w której żyli Heechowie; do tej chwili pierwsze słowo ostrzeżenia powinno już pokonać granicę Schwarzschilda i posiłki powinny być w drodze. Dla tak niewielkiej załogi była to praca herkulesowa i odczuwali szczególny żal z powodu nieobecności Dwakroć. Ale w końcu wszystko było gotowe i własny statek Kapitana wziął kurs na punkt spotkania.
    Zwijając się w kłębek do snu Kapitan stwierdził, że się uśmiecha. To nie był radosny uśmiech. Był to grymas spowodowany paradoksem zbyt bolesnym, by można nań zareagować w inny sposób. Przez całą rozmowę z jeńcami bał się, że dojdą oni do niepożądanego wniosku: skoro już wiedzieli, że Asasyni ukryli się w czarnej dziurze, mogli się łatwo domyśleć, że Heechowie zrobili to samo, więc największa tajemnica rasy Heechów zostałaby ujawniona.
    Ujawniona! Zrobił o wiele więcej niż tylko ujawnienie tajemnicy! Opierając się wyłącznie na swoich uprawnieniach, nie mając żadnej wyższej instancji, która mogła by zatwierdzić lub odwołać jego rozkazy, Kapitan obudził uśpione floty i wezwał posiłki ukryte za horyzontem zdarzeń. Tajemnica przestała być tajemnicą. Po pół milionie lat Heechowie ujawnili się.



Strona główna     Indeks