Pohl Frederic - Gateway Brama Do Gwiazd - Rozdział 21
Rozdział 21
- Czuję się jak idiota, Sigfrid - mówię.
- Co mógłbym zrobić, żebyś się poczuł swobodniej?
- Wypchaj się! - O Boże! Wymalował cały pokój w obrazki dla
dzieci. Ale najgorszy w tym wszystkim jest on sam. Tym razem wypróbowuje na mnie
rolę matki. Siedzi obok na materacu - duża, wypchana lalka o ludzkich rozmiarach,
ciepła, miękka, uszyta z czegoś, co przypomina wypełniony gąbką ręcznik. Bardzo to
przyjemnie, ale... - Wiesz co? Nie chcę, żebyś mnie traktował jak dziecko - mówię
stłumionym głosem, ponieważ wtulam twarz w materiał.
- Rozpręż się, Robbie. Wszystko jest w porządku.
- Jak cholera.
Przerywa na chwilę. - Miałeś mi opowiedzieć o swoim śnie -
przypomina.
- Ach, tak.
- Nie usłyszałem.
- Tak naprawdę, to nie chcę o tym rozmawiać. Ale - dodaję
szybko odsuwając twarz od materiału - nie szkodzi, mogę opowiedzieć. To było
jakoś o Sylwii.
- Co to znaczy "jakoś"?
- Nie wyglądała dokładnie tak jak ona. Raczej jak... bo ja
wiem, była chyba starsza. Już naprawdę dawno nie myślałem o Sylwii. Obydwoje
byliśmy wtedy dziećmi.
- Mów dalej - odpowiada po chwili.
Przytulam się do niego i mam chyba odpowiednio zadowolony
wyraz twarzy, gdy przyglądam się wymalowanym na ścianie zwierzętom i
Ruszajmy dalej, tam, gdzie się skryli.
W bezdenne jaskinie gwiazd!
Ślizgiem tunelu, którym pędzili.
Heechowie, prowadźcie nas!
Pewnego dnia znajdziemy cię.
Mały zgubiony Heechu, szykuj się!
klownom. Nie przypomina to w ogóle żadnej mojej sypialni z
dzieciństwa, ale Sigfrid zna mnie już na tyle, że nie muszę tego mówić.
- No i co z tym snem?
- Śniło mi się, że pracowaliśmy w kopalni. Nie była to chyba
kopalnia żywności. Z wyglądu przypominała raczej wnętrze Piątki - jednego z
rodzajów statków na Gateway. Sylwia znajdowała się w tunelu, który ciągnął się w
głąb.
- Tunel się ciągnął?
- Spokojnie, tylko nie próbuj mi tu przypisać jakiejś
symboliki. Słyszałem o wyobrażeniach waginalnych i tym podobnych. Kiedy mówię
"ciągnął się", mam na myśli to, że tunel zaczynał się w miejscu, gdzie ja
byłem i biegł dalej. - Przerywam na chwilę i wyrzucam z siebie to, co
najtrudniejsze: - Potem tunel zapadł się. Sylwia znalazła się w pułapce.
Siadam. - Jest tylko jedna dziwna sprawa - wyjaśniam. - Coś
takiego nie mogło się w rzeczywistości zdarzyć. Tunel robi się po to, by założyć
ładunek, który rozłupie ił. Reszta pracy to tylko kopanie. Sylwia nigdy by się nie
znalazła w takiej sytuacji.
- Mam wrażenie, Robbie, że nie ma większego znaczenia, czy to
się rzeczywiście mogło zdarzyć.
- Pewnie masz rację. A więc Sylwia została odcięta w zawalonym
tunelu. Widziałem, jak sterta iłu porusza się. Chociaż to w zasadzie nie był ił.
To było coś puszystego, bardziej podobnego do góry skrawków papieru. Miała łopatę
i kopała sobie wyjście. Pomyślałem, że wszystko będzie w porządku. Szło jej
dobrze. Czekałem na nią... tylko, że się nie wydostała.
Sigfrid w swoim wcieleniu pluszowego misia, ciepły i spokojny,
spoczywa w moich ramionach. Jest mi przyjemnie. Oczywiście tak
naprawdę, to on nie jest w środku kukły. Chyba w ogóle nie ma go nigdzie, może
jedynie w centralnym banku danych w Waszyngtonie, w którym zainstalowane są
wszystkie duże maszyny. Ja rozmawiam tylko z odległą końcówką, przebraną za
niedźwiadka.
- Czy chcesz coś jeszcze dodać, Robbie?
- Chyba nie. W każdym razie na pewno nie o śnie. Ale mam
wrażenie, czuję się, jakbym kopnął Klarę w głowę, by nie pozwolić jej wyjść. Tak
jakbym się bał, że reszta tunelu zawali się na mnie.
- Co to znaczy, że masz wrażenie?
- No, to, co powiedziałem. Tego nie było we śnie, ale tak się
po prostu czułem.
Czeka przez moment. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego -
zagaduje inaczej - że powiedziałeś "Klara" zamiast "Sylwia"?
- Naprawdę? Śmieszne. Ciekawe dlaczego.
Znowu czeka i próbuje mnie przycisnąć. - A co się stało potem?
- Obudziłem się.
Przewracam się na plecy i spoglądam na sufit wyłożony
kwadracikami z tkaniny i pokryty błyszczącymi pięcioramiennymi gwiazdkami. - To
wszystko - mówię. Potem dodaję od niechcenia: - Czy to nas dokądkolwiek prowadzi?
- Nie wiem. Rob, czy potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
- Gdybyś potrafił - mówię - zmusiłbym cię do tego wcześniej. -
Ciągle mam przy sobie karteczkę od S. Laworowny, w pewnym sensie daje mi ona
poczucie bezpieczeństwa, które tak sobie cenię.
- Myślę - stwierdza - że chyba do czegoś nas to może
doprowadzić. Uważam, że w twojej pamięci tkwi coś, o czym nie chcesz myśleć, a do
czego odnosi się ten sen.
- Czyżby to miało jakiś związek z Sylwią? Przecież to było już
tyle lat temu.
- To chyba nie ma większego znaczenia.
- Do diabła! Naprawdę mam już ciebie dość. - Po chwili jednak
się reflektuję. - Popatrz, zaczynam się złościć. A to coś znaczy?
- A jak myślisz?
- Gdybym wiedział, nie pytałbym się ciebie. Czyżbym zaczynał
przyznawać się do winy? Czy złoszczę się, bo czegoś się domyślasz?
- Proszę cię, nie zastanawiaj się nad tym całym procesem.
Powiedz mi tylko, co czujesz?
- Winę - mówię natychmiast, nie uświadamiając sobie, że
właśnie to zamierzałem powiedzieć.
- Winę za co?
- Winę za... sam nie wiem. - Podnoszę rękę, by spojrzeć na
zegarek. Zostało nam jeszcze dwadzieścia minut. Diabli wiedzą, co się może jeszcze
stać przez dwadzieścia minut i zastanawiam się, czy rzeczywiście pragnę jakiegoś
wstrząsu. Mam dzisiaj po południu grać w duplikata i jest duża szansa, że przejdę
do finału. Jeśli nie nawalę. Jeśli będę umiał się skoncentrować.
- Chyba muszę wyjść dzisiaj wcześniej - mówię.
- Winę za co. Rób?
- Nie bardzo już pamiętam - gładzę go po pluszowej szyi.
Chichoczę. - To całkiem fajne, Sigfrid, choć trochę czasu minęło, zanim się
przyzwyczaiłem.
- Winę za co. Rób?
- Za zamordowanie jej, idioto! - wrzeszczę w końcu.
- We śnie?
- Nie! W rzeczywistości. Dwa razy.
Zdaję sobie sprawę z tego, że oddycham z trudem i wiem, że
czujniki Sigfrida to rejestrują. Usiłuję zapanować nad sobą, by mu nie przyszły do
głowy jakieś idiotyczne pomysły. Jeszcze raz, porządkując myśli, przypominam sobie
to, co powiedziałem. - Tak naprawdę, to jej nie zamordowałem. Ale próbowałem!
Goniłem za nią z nożem!
- W opisie twego przypadku rzeczywiście powiedziane jest, że w
czasie kłótni z przyjaciółką miałeś w ręku nóż - Sigfrid wciąż ma głos spokojny i
podtrzymujący na duchu. - Nie jest natomiast powiedziane, że "za nią
goniłeś".
- A jak myślisz, dlaczego mnie zamknęli? To istny cud, że nie
poderżnąłem jej gardła.
- Czy w ogóle użyłeś noża?
- Skądże. Byłem zbyt wściekły. Rzuciłem go na podłogę, wstałem
i zacząłem ją tłuc.
- Czy nie posłużyłbyś się nim, gdybyś rzeczywiście próbował ją
zamordować?
- Ach! - Tylko, że brzmi to bardziej jak "hm" - szkoda,
że ciebie tam nie było. Może byś ich przekonał, żeby mnie nie zamykali.
To całe spotkanie zaczyna mnie już złościć. Wiem, że robię
błąd opowiadając mu o swoich snach. Zawsze je przekręca. Siadam z pogardą
rozglądając się po tym idiotycznym wnętrzu, które Sigfrid dla mnie urządził, i
postanawiam wygarnąć mu prosto z mostu.
- Sigfrid - mówię - jak na maszynę fajny z ciebie gość i mam
pewną intelektualną satysfakcję z tych naszych rozmów. Teraz rozdrapujesz tylko
stare, przyschnięte rany i zastanawiam się, dlaczego pozwalam ci to robić.
- Twoje sny pełne są bólu. Bob.
- Więc niech ból pozostanie w snach. Nie chcę wracać do tych
cholernych bzdur, którymi karmili mnie w Instytucie. Może rzeczywiście chciałbym
się przespać z moją matką. Może naprawdę nienawidzę ojca, bo umarł i mnie
osierocił. No i co?
- Rozumiem, że to pytanie retoryczne. Rzeczy takie trzeba
jednak nazywać po imieniu.
- Po co? Żeby bolało?
- Żeby wyciągnąć drzazgę, która tkwi w środku.
- Może prościej byłoby to zostawić, tak jak jest? Sam
twierdzisz, że nie brak mi kompensacji. Nie mówię, że mi te spotkania nic nie
dają. Czasami, owszem, wychodzę stąd i mam głowę pełną nowych pomysłów, a słońce
świeci jaśniej, powietrze jest czystsze i wszyscy zdają się do mnie uśmiechać.
Ostatnio jednak tak nie było. Myślę, że spotkania nasze były nudne i
nieproduktywne, co byś powiedział na to, żeby skończyć z tym wszystkim?
- Uważałbym, tak jak zawsze, że decyzja należy do ciebie.
- Więc może tak zrobię. - Stary drań usiłuje mnie przetrzymać.
Wie, że się nie zdecyduję, i chce mi dać czas, bym sam sobie z tego zdał sprawę.
- Dlaczego powiedziałeś, że zamordowałeś ją dwukrotnie? - pyta
po chwili.
Spoglądam wpierw na zegarek. - To chyba było przejęzyczenie.
Ale teraz już naprawdę muszę iść.
Mam niewiele do roboty w pokoju rekreacyjnym, ponieważ nie
było w zasadzie po czym przychodzić do siebie. Po prostu chciałem się stamtąd
wydostać, uciec od niego i jego idiotycznych pytań. Tak się mądrzy i wywyższa, ale
cóż w końcu może wiedzieć pluszowy niedźwiadek?
Strona główna Indeks