|
Stanisław Lem
Dzienniki Gwiazdowe Podróż Ostatnia
Prawie sześć lat nie było mnie na Ziemi, krążyłem bo
wiem od planety do planety w gęsto zamieszkałym gwiazdozbiorze - Kasjopei.
Powrót dłużył mi się okropnie - więc przepisywałem na czysto stosy notatek i
kwestionariuszy, uzbierane podczas pobytu na nie znanych nam dotąd globach.
Liczyłem, po wylądowaniu na Centralnym Kosmodromie Eurazjatyckim, na
powiększenie mego poprzedniego wdania Dzienników gwiazdowych dzięki nowym
trofeom, więc nie zwlekając udałem się do mojego wydawcy. Tak zaabsorbowały mnie
zadziwiające zjawiska, których nie tylko biernym świadkiem byłem na ósmym
Superksiężycu alfa Kasjopei Y (a może Eridana, gdyż przeciąg, powstały skutkiem
awarii wentylatora pokładowego rakiety pomieszał mi fatalnie notatki: robię je
na luźnych kartkach i zawsze zapominam z pośpiechu o ich ponumerowaniu), tak
wciąż powracałem myślami do obcoplanetarnych doświadczeń, że prawie w ogóle nie
zwróciłem uwagi na aktualny wygląd Ziemi. Właściwie powinienem był zreflektować
się już zaraz po wylądowaniu, nawet zanim moja rakieta ostygła od
atmosferycznego tarcia: albowiem nie tylko to winno było zadziwić mnie, iż
celnik, z uprzejmym uśmiechem oddając mi paszport, zarazem podstawił mi nogę
(nie upadłem, albowiem drugi celnik podchwycił mnie pod pachy), lecz ponadto że
obaj byli ubrani raczej osobliwie. Płci żadnego nie dawało się rozpoznać,
ponieważ nosili bluzy mundurowe, przechodzące poniżej pasa w coś na kształt
również mundurowej spódniczki, ale nie byli kobietami, skoro obaj byli wąsaci,
zaś ten od podstawionej nogi miał bokobrody.
Wiedząc
wszakże dzięki długoletnim doświadczeniom do jakiego stopnia "wszystko się
zmienia" włącznie z obyczajami stroju, dopiero po drodze, w taksówce,
przyglądając się ruchowi ulicznemu, z zastanowienia popadłem w zdziwienie, a ze
zdziwienia w osłupiające zdumienie: po sześciu latach na Ziemi nastąpiły takie
przemiany, wobec których obrazy widziane na wszystkich Księżycach Kasjopei
okazywały się coraz bardziej banalne, zwyczajne, a nawet zaledwie godne
wspominkowej rekapitulacji. Powoli jąłem więc segregować sobie w głowie to, co
widziałem na ulicach - a było tego sporo. Po pierwsze, wyglądało na to, iż
rzeczywiście mężczyźni - o ile to BYLI mężczyźni - noszą obecnie sukienki, a co
najmniej szarawary podobne do spódnic. Po wtóre, niewiasty na ogół albo
poruszały się w spodniach, albo w futrach sięgających prawie do ziemi, zaś na
głowach miały coś takiego, czego nie jestem w stanie określić inaczej jak
przywołując wyobrażenie zastygłego ogrodu zoologicznego z różnymi zwierzątkami -
miniaturami. I wreszcie za znaczną liczbą ludzi gnali jacyś inni, trzymający w
garściach siatki na motyle: przynajmniej tak mi się wydawało. Uzmysłowiłem
sobie, że nie powinienem po prostu udać się - jak miałem pierwotnie zamiar do
hotelu: wypadało raczej zasięgnąć wiedzy o całokształcie zaszłych podczas mojej
nieobecności przemian kultury, obyczajowości i, last but not least, polityki,
ażeby uniknąć popełnienia jakiejś gafy. Warto może zauważyć, że wstępne
wywiadywanie się o lokalny obyczaj jest kosmiczną normą dla każdego astronauty,
jakim od lat jestem, lecz nigdy dotąd, będąc na Ziemi czy też powracając na
Ziemię, owej metody wstępnego informowania się nie stosowałem: widocznie
nadszedł jednak i na nią obecnie czas.
Jak pewno
wiecie wszyscy, którzy na pamięć niemal znacie, boście już tyle razy czytali
moje reportaże planetarne zebrane w Dziennikach gwiazdowych, mój przyjaciel
profesor Tarantoga ma cały szereg kuzynów o raczej ekscentrycznych
zainteresowaniach. I tak ten, który miał mi doradzać, gdzie mogę spędzić
wakacje, jest kolekcjonerem wszystkich światowych napisów (graffitti) na
klozetowych ścianach. Inny, którego też poznałem, kiedym się na nasz ziemski
Księżyc zamierzał wyprawić, zajmuje się archeologią antropologiczno-kulinarną,
czyli stara się dojść tego, kto, kiedy, jak i dlaczego odkrył szpinak, szparagi,
kalarepę, a zwłaszcza 695 sposobów przerabiania twarogu tą właśnie, dziś
Francuzom znaną dobrze, metodą dającą setki i setki serów. Ale mnie był
potrzebny inny, trzeci kuzyn Tarantogi, gdyż jego konikiem, a bodajże i pasją
była MODA, w jej najrozmaitszych odmianach i przemianach historycznych. Podałem
więc szoferowi adres tego trzeciego kuzyna i dobry traf chciał, żem go zastał w
domu. Mieszka on penthousie na dachu kolosalnego wieżowca: sam dach jest
przekształcony w subtropikalny sad, zaś gospodarz powitał mnie w rodzaju altany
i wprowadził zaraz do mieszkania, ponieważ dzień był mimo sierpnia (na północnej
półkuli Ziemi więc w lecie) raczej chłodny. Samo mieszkanie na kimś, kto
odwiedzi je po raz pierwszy, robi znaczne i osobliwe wrażenie, ponieważ
wszystkie ściany, ale nawet sufity, służą ekspozycji wielkich portretów -
folderów przedstawiających osoby obojga płci, odziane wedle historycznych epok w
togi, fraki, krynoliny, bikini, pantalony, napoleońskie buty z chlewami do
połowy uda, a nawet osobne pomieszczenie dziwny kuzyn poświęcił wyłącznie
koszulom pośmiertnym, a też innym postaciom odzieży, w jakie kiedykolwiek żywi
odziewali zmarłych. Jednakże gospodarz, pragnąc niechybnie podnieść i ocieplić
nastrój naszego, spotkania, wprowadził mnie do gabinetu, w którym, jak można się
było przekonać na pierwszy rzut oka, prowadził studia zupełnie nowe: wydało mi
się, iż w ogóle już teraz zaczął stronić od badania zmian mody, ponieważ dokoła
wisiały obrazy dinozaurów, tyranozaurów, iguanodonów, plezjozaurów, zaś na
biurku stał na rozstawionych czworakach tricerapots, a raczej jego duży model.
Okazało się jednak, żem się mylił, kuzyn Tarantogi widząc bowiem moje
zaskoczenie, rzekł od razu:
- Ach nie, kochany panie
Tichy, zajmuję się nadal tym samym zjawiskiem, jakiemu poświęcam życie od
młodości. Studiuję MODY, tyle że obecnie są to nie mody strojów, lecz budowy
istot żywych. Nikt jakoś przedtem nie zwrócił uwagi na to, że w rozmaitych
epokach geologicznych ewolucja posuwała się skokami: ot, dajmy na to w epoce
jurajskiej modne było poruszanie się głównie na DWU nogach - spójrz pan tylko na
te gady strusiopodobne, albo na tyranozaura - a dopiero potem przyszło do
czworaczego bytowania istot, z których najpierw uformowały się czwororękie, jak
małpy, a potem takie jak my. To ciekawe, ale ja nie przypisuję sobie palmy
pierwszeństwa, jeśli chodzi o owo odkrycie (że niby ewolucja była w milionach
lat MODYSTKĄ), to wykrył Larwin pospołu z Weinsteinem. Ale niechże pan powie
wreszcie, czym mogę panu służyć? Spoglądając na ustawiony w kącie szkielet
młodego atlantozaura, spytałem, co się właściwie dzieje, czy raczej co się stało
podczas mojej nieobecności.
-To dużo różnych zmian -
zauważył. - Nie wiem, od czego zacząć. Może mi pan pomóc, podsuwając obrazy,
które szczególnie pana zadziwiły?
- Bo ja wiemy
Dlaczego mężczyźni ubierają się jak dawniej kobiety i na odwrót? Dlaczego jedni
faceci gonią innych z siatkami na motyle? Dlaczego...
- Przepraszam, że panu przerwę rzekł - ale nie za dużo
pytań naraz. To, co wziął pan za siatki na motyle, to są w rzeczywistości
elektroniczne czepce Radiovirtual Reality. Mianowicie Internet, czyli te sieci
elektronicznej łączności, które pan na pewno pamięta z lat dawnych, uległy
zarazem prywatyzacji i podziałowi wedle praw komercjalnych rynku: mamy obecnie
około szesnastu, a może i więcej Koncernów, jak Worldnet, Cybernet,
Metropolitan, Sexotics, Bordelicity i tak dalej: nie spamiętam wszystkich.
Starają się naturalnie zwiększać podaż i poniekąd popyt na swoje usługi. Po
ulicach biegają akwizytorzy usiłujący przechwytywać cudzych klientów dla swojej
sieci albo inspektorzy, podpatrywaniem elektronicznym (e-peeping) kontrolujący,
do czy jej sieci podłączeni są przechodnie albo tak zwani sieciarze...
- Czy to znaczy - spytałem - że to już jest powszechną
manią?
- To znaczy - uśmiechnął się kuzyn, - że to
jest modą panującą, ponieważ nastąpiło kompletne rozdzielenie tak zwanego
dzieciosprawstwa od kopulatorystyki.
- A co to jest
kopulatorystyka?
- Dawniej był to seks, ale on nie
służył prokreacji. Tego związku już nie mamy, kochany panie.
- To skąd się biorą dzieci? Do bociana wracamy czy
jak?
- Nie. Kto chce mieć dziecko, idzie do
inseminatorium.
- Aha. Sztuczne zapłodnienie...
- Nie całkiem. Wybiera się z katalogu typ dziecka,
sposobem, jakim się dawniej typ auta wybierało, czyli wybiera się GENOM.
- To znaczy wybiera kobieta
- Niekoniecznie. Pod naciskiem feministek doszło do
zmiany ustaw i metod: obecnie i mężczyzna może mieć dziecko, tyle że trzeba je
cięciem cesarskim urodzić, ale dla współczesnej chirurgii to drobnostka. Napije
się pan czegoś? Może whisky? Biały Koń?
- Chętnie -
odparłem, gdyż czułem potrzebę pokrzepienia się po tych usłyszanych nowinkach.
Gospodarz przycisnął sobie do skroni małą metalową płytkę.
- Wołam mego robota - wyjaśnił. Jakoż robot wszedł,
ale na tacy zamiast butelki i kieliszków niósł dwa młotki i małą siekierkę.
Kuzyn Tarantogi nawet specjalnie nie zwlekając i nie wdając się w żaden dialog z
blaszanym służącym, schylił się tylko, spod swojego fotela wydobył coś na
kształt srebrnego colta i jednym sztychem płomiennego promienia obrócił robota w
kupę szmelcu, zaś wirujący nad nią dym i woń czadu niezwłocznie wessał okrągły,
rozwarty w suficie otwór.
- Już dawno zauważyłem, że
ten mój butler wymaga remontu, ale niestety nie miałem na to czasu, tak mnie
zafrapowały ostatnie wyniki studiów nad reptyliami permu - z tymi słowami kuzyn
Tarantogi podszedł do szafki ściennej i osobiście wręczył mi szklaneczkę whisky.
Ponieważ nie byłem całkowicie pewny, czy ta szafka też trochę nie zwariowała,
nie śmiałem pić, dopóki gospodarz nie łyknął płynu pierwszy. - Więc co mi pan
radzi robić? - spytałem. - Nie życzę sobie być złapanym w żadną sieć wirtualnej
rzeczywistości. Może pan wie nawet, gdzie dopadnę profesora Tarantogę?
- Obawiam się, że profesora pochłonęła ostatnio jakaś
agenturalna sieć mruknął kuzyn. Podrapał się po łysinie. - Bo wie pan, początki
były miłe, lecz koniec żałosny. Ja tu mieszkam nie tyle przez smog, ile dlatego,
że chronią mnie przed fantomatyzacją zapory elektroniczne...
- Niczego nie zauważyłem...
- Na tym polega rzecz, żeby niczego nie zauważać. Mój
stryj - bo profesor to mój stryj - nie chciał stosować środków antysieciowych...
- Wie pan co - rzekłem - to wszystko razem, co JUŻ
usłyszałem, podnosi mi włosy na głowie, ale proszę, niech pan objaśni mnie
dalej. Co się dzieje z tym, kogo złapią w sieć?
- To
zależy. Głównie jest, wie pan, tak, drogi panie Tichy - proszę zachować zimną
krew - że walka toczy się na wielu frontach naraz. Skąd się teraz dzieci biorą,
już pan trochę wie. Tylko trochę, ponieważ i dziewicy, i bez wszelkiej
intymności, i bez gwałtu i erotyki można zrobić dziecko. Jak? Na przykład przez
e-mail albo telefonicznie.
- To straszne!. - rzekłem.
- Dlaczego? - spytał kuzyn Tarantogi z
zainteresowaniem. - Po prostu wyszukuje pan w spisie, czyli Katalogu Genów
odpowiedni dla pana celu czy gustu genom, koduje pan go na semodemie, wprowadza
go pan ONLINE i szuka pan odpowiedniej istoty do zapłodnienia. Z kobietą jest
zawsze wygodniej, to prawda. Za to kobiety mają się bardziej aniżeli mężczyźni
na baczności. Poczęcie poprzez telefon było uprzednio dość skomplikowane, ale
odkąd wprowadzono semodemy i spermodemy, to błahostka.
- Można zapładniać bezkarnie?
- Najpierw trzeba udowodnić, że osoba zapłodniona tego
sobie nie życzyła. Powstała odmiana adwokatury
antynatalistyczno-antykoncepcyjnej. Zresztą ja dałem sobie wmontować w mój
telefon i w telewizor na wszelki wypadek, ekrany filtrowo-ochronne. Mnie nikt
nie zapłodni, proszę pana! Szkoda trudu... - zawołał triumfalnie. - Otóż mówiłem
panu o różnych formach walki. Zapłodnienie przez spermodem istotnie jest
karalne, ale niechęć ciążową trzeba, niestety, udowodnić, a to nie jest zawsze
łatwe. Osobną rzeczą jest sieciowe podziemie, czyli akty fantomatyzacji
kryminalnej, domena okupowana przez różne gangi, mafie i osoby działające w
pojedynkę, jak dawniej terroryści...
- Co ci sieciowi
łajdacy robią?
- To dziecinnie proste. Inna rzecz, że
prawie zawsze ostateczny cel tych występków jest materialny, finansowy po
prostu. Dajmy na to, obrabiają pana umysł tak, ażeby pan wydał kod swojego konta
bankowego albo wystawił czek in blanco, albo podarował dom, mieszkanie, akcje,
diabli wiedzą co, a pan to będzie robił sądząc, że kładzie pan swój autograf na
książce miłośnika - czytelnika... Mówię tak przykładowo tylko. Ale rzecz idzie
bardziej zawiłym tropem, powiedzmy, że pan nie ma majątku, tylko zamożną ciotkę
albo innego spadkodawcę, więc "dostroją" pana tak, żeby pan albo osobiście, albo
per procura tamtą osobę ukatrupił... Pan wybaczy, ale już tak świat jest
urządzony, że ilość występków, jakich można się dopuścić z siecią, jest
gigantyczna. I to wszystkie "podziemne". Natomiast legalnie toczą się, jakem
mówił, walki konkurencyjne, wie pan: tego prawo zakazać nie może, przecież
kapitalizm stoi konkurencją...
- A dlaczego jest mi
coraz zimniej? spytałem może trochę nie do rzeczy, bo nie wiedziałem, czy krew
ścina mi się w żyłach od zasłyszanego, czy naprawdę robi się coraz chłodniej.
- Ano tak - odparł mój gospodarz. Proszę spojrzeć na
horyzont z łaski swojej, to się pan przekonasz... Spojrzałem więc z wysokości
wieżowca, na którym stał penthouse i zauważyłem w oddali błękitnawe lśnienie.
- Coś tam błyszczy, ale co? - spytałem. - Lodowce -
odrzekł krewny Tarantogi. - Bo klimat się ociepla, uważa pan? Już od dawna
synoptycy spostrzegli, że im cieplej się robi, tym zimniej.
- Coś pan, przecież to się sprzeciwia logice...
- Jak pan uważa. Meteorologowie umieją to wyjaśnić.
Mam nawet nagrane wyjaśnienie jednego dobrego fachowca... Chce pan posłuchać?
- Wolałbym kożuszek - odparłem. - Co mi pan na koniec
radzi, żebym robił?
- Na pana miejscu czym prędzej
wyprawiłbym się na powrót w Kosmos uśmiechając się dobrotliwie, wyjawił
gospodarz. - Bo jeżeli pan zamierza pożyć na Ziemi dłużej, niezbędny będzie dom
porządnie ekranowany, komputer do żadnej sieci nie podłączony, gdyż teraz nie
sposób ruszyć klawisza, żeby całe hordy wirusów nie leciały do software'u i nie
rujnowały hardware'u. A może się pan ożenić na przykład z siostrą jakiegoś
byłego hackera: taki szwagier mógłby służyć panu ochroną...
- Nic nie rozumiem. Jak to "ożenić się"? Teraz, kiedy
pan sam mówił mi o telefonicznym dziecioróbstwie, małżeństwa dalej są aktualne?
- I pewno. A kto panu będzie towarzyszył w życiu?
Niektórzy wolą co prawda bezżenne okłady...
- Jakie
znów "okłady"?
- Z dziewczynek. Dwie - trzy nieletnie
dziewczynki w łóżku na noc...
- Toż to zboczenie,
pedofilia...
- Skąd znowu. To nie jest związane z
seksem. Abisag i król Dawid z Biblii, z Księgi Królów - Stary Testament
dokładnie o tym prawił, nie pamięta pan? Ten obyczaj wrócił i umasowił się, tyle
że, nie będąc królem, musi pan za takie okłady płacić. Są agencje wynajmujące
dziewczynki, a zresztą to i tak całkiem zbędny ekspens, ponieważ sieciowe
dziewczęta w dowolnym wieku, o dowolnych ukształtowaniach, na dowolny czas może
pan mieć, trzeba tylko zostać abonentem jakiejś solidnej firmy gwarantującej
aseksualność...
- Ile warta jest taka gwarancja
aseksualności?
- A, to już jest zupełnie inna
historia. Faktycznie większość abonentów, jak donosi prasa, nadużywa "okładów",
lecz i zberezeństwa udowodnić nie jest łatwo. Policyjna obyczajówka ma z tym
kolosalne kłopoty, ponieważ obrona sprowadza się, krótko mówiąc, do twierdzenia,
że za to, co się z kimkolwiek albo z którąkolwiek robi w stanie
sfantomatyzowania, tak samo nie można prawnie być ściganym jak za treść marzenia
sennego... uważa pan?
- Ale przecież treść mojego
marzenia sennego nie zależy ode mnie, od mojej woli. - O, to się pan o pół wieku
cofnął w słowach. Teraz nuże pan sobie treść snu ustalić za pomocą łyknięcia
odpowiedniej pigułki, ale za łykanie nasennej pigułki także się nie odpowiada
karnie... Nawet był niedawno proces pewnego mego znajomego, który zamówił taką
odmianę feminotoniny kopulatrycznej, ażeby noc po nocy śnić o trwałym współżyciu
z królową Nawarry, ale skazany nie został.
- Dlatego,
że żadnej królowej Nawarry nie ma?
- Teraz nie ma, ale
ongiś była. Nie, nawet za poligamiczne sny się nie odpowiada. Wie pan, w końcu o
wszystkim decyduje rynek, tak zwana niewidzialna dłoń rynku. Pigułki są po
prostu tańsze niż program wirtualnej rzeczywistości, program można sprawdzić,
natomiast jak dotąd tego, co pan wyprawia z Abisag (nie jest pan takim starcem w
końcu, jakim był w Biblii król Dawid) sprawdzić nie można. Powiem panu tyle: w
bilansie najbardziej została poszkodowana przez postęp naukowo-techniczny
PROSTYTUCJA realna. Ona się najzwyczajniej JUŻ nie kalkuluje. Zresztą to samo
będzie dotyczyło i wojen: żołnierz zrobotyzowany jest NA RAZIE droższy wciąż od
żywego człowieka ubranego w mundur i powołanego do armii, lecz elektronika staje
się coraz tańsza...
Podziękowawszy mojemu rozmówcy za
wtajemniczenie w nową rzeczywistość realną i wirtualną, udałem się prosto do
antykwariatu, w którym nabyłem kompletny pancerz rycerski z XVI wieku i już w
pancerzu poszedłem do hotelu. Jakoś moim wyglądem nikt w recepcji szczególnie
zaskoczony się nie okazał. Rozumowałem tak: jak wiadomo, fantomatyzacja zachodzi
dzięki podłączeniu człowieka, to znaczy jego mózgu, do komputera, niekoniecznie
na miejscu: może zajść i na dużą odległość drogą radiową. W każdym razie mózg z
programem wirtualnym łączy elektryczność, która musi zostać doprowadzona do
zmysłów. Każdy ładunek elektryczny spływa jednak wyłącznie po POWIERZCHNI
metalowej, czy nią jest pancerz, czy beczka, czy auto. Ten tak zwany fenomen
klatki Faradaya gwarantuje pasażerom samochodów, produkowanych z metalowej
blachy, zupełne bezpieczeństwo nawet w przypadku uderzenia pioruna. Tak więc w
pancerzu od podłączenia do legalnej czy podziemnej fantomatyzacyjnej aparatury
powinienem był stać się w stu procentach zabezpieczony i gdzieś błądziła mi
nawet w głowie myśl o pancernej piżamie oraz o łazience wyłożonej blachą ze
wszech stron. Ponieważ jednak robiło mi się w moim pancerzu coraz niewygodniej,
zwłaszcza że mi w restauracji hotelowej wciąż opadająca przyłbica cholernie
utrudniała posiłek, porządnie rozejrzawszy się, przesiadłem się w kąt, i tam, po
zdjęciu hełmu, spożyłem zupę rakową, befsztyk, frytki i lody z kremem
ananasowym, którego nie znoszę, ale było mi już właściwie wszystko jedno.
Telefon profesora odpowiadał wyłącznie głosem automatycznej sekretarki, więc
złożyłem wizytę przewodniczącemu senackiego komitetu NASA do spraw
pozaziemskich. Był to w miarę uprzejmy starzec, zaś wizytę uzgodniłem uprzednio,
zadzwoniwszy do jego sekretarki. Była wyjątkowo przystojną, może nawet piękną
dziewczyną i żal mi się jej zrobiło, iż w takiej epoce telefonicznego
dziecioróbstwa i pozaerotycznych małżeństw, a zatem w czasie bezmiłości przyszło
jej żyć. Powiedziałem to panu Johnsonowi, kiedy jej nie było. Zarazem nawiedziła
mnie myśl, rodzaj pytajnej zagadki, która już niejednokrotnie przychodziła mi do
głowy: dlaczego mianowicie nie wszystkie kobiety są PIĘKNE? Jak to może być, że
seksualny dobór, czyli selekcja oparta na kryteriach głównie chyba cielesnych,
zwłaszcza w pradawnych czasach, kiedy w ogóle mowy nie było, to znaczy jeszcze
praludzie nie mówili, a jeśli zaczynali mówić, to nie było o czym (co zresztą w
dużej mierze do dzisiaj się zachowało jako relikt epoki jaskiniowej), nie
doprowadziła do wymarcia niewiast o nogach niekształtnych, krzywych, o twarzach
odpychających, o biustach koszmarnych, o nie mniej brzydkim zapleczu i tak
dalej, wskutek czego pozostałyby przy życiu i zapełniały miasta i wsie wyłącznie
kobiety tak urodziwe jak te, które (raczej rozebrane) można oglądać właściwie
tylko na fotografiach w PLAYBOYU w "Gallery", w "Hustlerze" i na filmach jako
gwiazdy filmowe; w życiu czasem też, ale dość rzadko? Mister Johnson wysłuchał
mnie nie bez uwagi i zauważył najpierw, że selekcja działała zapewne
dwustronnie: nie tylko mężczyźni wybierali dla siebie bogdanki, ale na odwrót
też, tj. kobiety nie wszystkich mężczyzn były gotowe aprobować, zaś ponadto w
jaskiniach z pewnością było bardzo ciemno. Jak wiadomo, elektryczność
wynaleziono jako źródło światła zaledwie gdzieś w XIX wieku. To częściowo
przypadło mi do przekonania, lecz nie ze wszystkim. Gdyśmy właśnie obaj jęli
żywo dyskutować, ażeby ustalić, czy w ogóle istnieje tylko jeden kanon urody
kobiecej, sekretarka włączyła się w rozmowę televoxem: ktoś, jakiś facet,
którego nazwiska nie dosłyszałem, chciał się z panem Johnsonem zobaczyć
niezwłocznie. Mr Johnson słysząc to usiłował wysunąć szufladę z biurka, lecz
zacięła się i już drzwi odmykać właśnie się zaczęły, kiedy szuflada niemal
wyrwana wyskoczyła, zaś w dłoni zacnego przewodniczącego błysnął wielki czarny
BLASTER. Jakoż gość okazał się rzeczywiście nieproszonym natrętem, ponieważ
niósł oburącz dużą sieć metalową, co widząc, dałem w mig nura pod biurko.
Rozległy się wystrzały i łomoty. Wyjrzawszy spod biurka, od razu się
zaniepokoiłem, ponieważ faceta z siecią nie było, jakby się pod ziemię czy
raczej pod podłogę zapadł, natomiast Mr Johnson był w pokoju wprawdzie dalej,
ale stał się znacznie niższy, jako też odziany w jak gdyby bardziej luźne
ubranie, a co gorsza pod jego nosem pojawił się ni stąd ni zowąd wąsik.
Przeczuwając coś niedobrego, uszczypnąłem się, ale też natychmiast pojąłem, iż
tak prymitywnym sposobem stanu mej jawy nie zdołam określić. Albo JUŻ byłem
sfantomatyzowany, albo nie. Jedyną rzeczą, jaka mi przyszła do głowy, było
dokonać czegoś zupełnie nie na miejscu, niesłychanego, wręcz niepodobnego do mej
z gruntu przyzwoitej i kulturalnej natury.
Na początku
spytałem Johnsona, jak się nazywa. Johnson odpowiedział, co mogło być albo
prawdą, albo udawaniem. Wypadłem więc do pokoju, w którym siedziała przy
telefonie sekretarka i bez pardonu jąłem molestować ją seksualnie, w nadziei, że
da mi co najmniej po twarzy, dzięki czemu przekonałbym się, że nadal trwam na,
jawie rzeczywistej, a nie wirtualnej. Jednak ta śliczna dziewczyna zamiast dać
mi po gębie za sexual harassement sięgnęła po torebkę i spytała chłodno i
rzeczowo, czy od razu udamy się do hotelu czy też raczej pierwej wspólnie
spożyjemy kolację. Poinstruowany w kwestiach kopulatorycznych przez kuzyna
Tarantogi, prawdę mówiąc zbaraniałem. Przygoda zapowiadała się całkiem
staroświecko i zarazem niewinnie, jeżeli znajdowałem się w głębinach fikcji
należycie zaprogramowanej, ale mimo wszystko chętna reakcja dziewczyny wzbudziła
odmienny typ mego niepokoju: przecież, pomyślałem, wspaniały ze mnie mężczyzna,
być może taki, o którym marzyła od dawna. Toteż na wszelki wypadek wyminąłem ją,
stojącą już z torebką w ręku, i spojrzałem na długi szereg grzbietów książek w
biblioteczce podręcznej poza plecami sekretarki. Przeczytać zdążyłem kilka
tytułów, jak Kopulanci, Poliseks, Teoria kopulistyki wsobnie neutralnej,
Pamiętnik Ignacego Kopulatrycego, reszty nie zdążyłem, gdyż Mr Johnson pojawił
się w drzwiach.
- Niech pan to natychmiast przeczyta!
- zawołał, podając mi jakiś maszynopis. Już nic nie rozumiałem. Na pierwszym
arkuszu, który mi podał, widniał napis: ZJAWA SFANTOMATYZOWANEGO IJONA NA
TICHEGO. To było silne. Podniósłszy głowę zobaczyłem, że Mr Johnson zaczyna
zdejmować marynarkę, a co gorsza, sekretarka, odłożywszy torebkę, również jęła
się rozbierać. Bielizna jej była biała jak śnieg. Widząc, jak szuka sobie na
plecach zatrzasku biustonosza, jednym susem rzuciłem się w okno i poleciałem z
24 piętra na dół. Nie potrafię orzec, czy skok mój, zasadniczo instynktowny, był
rozsądny czy nie. Dość na tym, że nie wiem, dzięki czemu się uratowałem. Faktem
jest jednak, iż napisałem to, co napisałem powyżej, czyli skok z dużej wysokości
nic nie zaszkodził. Od czasu do czasu przepływa mi wszakże przez umysł
refleksja, że mogłem przez okno wyrzucić Mr. Johnsona, natomiast z tą śliczną i
chętną sekretarką zostać sam na sam. To była wirtualna rzeczywistość - owszem!
Ale cóż by zdołała mi zaszkodzić? Może stałoby się najzupełniej odwrotnie: tym
bardziej że nie wiem, czy piszę te słowa naprawdę, czy też to mi się, jedynie
wydaje. Niepewność bytowa spowodowana inwazją nowej techniki w ludzkie życie
może prowadzić do fatalnej frustracji. I kto mi powie teraz, czy straciłem
okazję czy też raczej uratowałem się - ale przed czym właściwie? Zgubiłem nawet
numer telefonu Tarantogi i jego kuzyna, a to jest już ostatecznie zły znak.
Po oddaniu w antykwaryczny komis pancerza, ponieważ
nie byłem już w stanie w nim wytrzymać, cały posiniaczony od wewnętrznych śrub,
nitów i kantów (jak wytrzymywali w takich blachach średniowieczni faceci, to mi
zagadka, z którą będę się może innym razem porał), a także przygłuchły od
nieustającego zgrzytania i trzeszczenia zawiasów (zwłaszcza w nagolennikach i na
krzyżu), pojechałem do hotelu i kazałem sobie faksowatym inter- albo eksternetem
przekazać zaległą pocztę z domu. Skrzynka była tak wypchana reklamowymi
broszurami modemów, spermodemów, nikodemów oraz innych druków, że dopiero pod
sam koniec przeglądania pocztowego chaosu trafiłem na dwa bardziej sensowne i
poniekąd istototne wydruki. Pierwszy był wezwaniem do urzędu śledczego, jako iż
zostałem przez sekretarkę Mr. Johnsona oskarżony o indecent exposure oraz sexual
harussment. Kobieta, jak wiadomo, zmienną jest (la donna e mobile), ale dla mnie
sądowe wezwanie stanowiło pierwszy sygnał pobytu na normalnej jawie, zaś w tym
stanie rzeczy utwierdził mnie jako dokument ostatni wyciąg z mojego konta
bankowego, donosił bowiem, iż ktoś, posługując się podpisanym przeze mnie
czekiem, opróżnił moje konto doszczętnie. Obie te wiadomości, natury kryminalno
- sądowej i finansowej, wprawiły mnie w nastrój pełen optymizmu. Cogito ergo
sum: aby już więcej ani dłużej nie ryzykować, niezwłocznie postanowiłem
wystartować w drogę powrotną, gdyż na wszystkich razem wziętych Księżycach
Kasjopei nikt nawet o Internetach nie słyszał, a co do kanibali, to wprawdzie
ludożerstwo kwitnie tam intensywnie, lecz człowieka ziemskiego nikt nie tknie,
ani rosołu na nim nie upichci, ponieważ po pierwsze ich liturgia kulinarna tego
nie zezwala, a po wtóre uważają ludzi za jadowitych, a zatem stuprocentowo
niejadalnych. Być może ujrzę jeszcze kiedyś któregoś z kuzynów profesora
Tarantogi, ale tylko wtedy, gdy on się na Kasjopei pojawi.
powrót |
|