|
Brian Aldiss
Non Stop
. 12 .
Na Dziób dostał się Gigant. Nie przeszedł przez żadną z
zapór, które były oczywiście nieustannie strzeżone, mimo to pojawił się nagle na
Pokładzie 14 przed wracającą z pracy dziewczyną. Zanim zdążyła krzyknąć, została
pochwycona, zakneblowana i związana. Gigant nie znęcał się nad nią i po
związaniu jej zniknął. Nie tracąc czasu, dziewczyna wypluła knebel i zaczęła
wzywać pomocy.
Policja i strażnicy natychmiast rozpoczęli poszukiwanie
napastnika. Alarmujące potwierdzenie obecności Gigantów - o ile było ono w ogóle
na Dziobie potrzebne - wydawało się tym bardziej niepokojące, że cały wypadek
nie miał żadnego sensu i najwyraźniej szykowało się coś bardzo nieprzyjemnego.
Panował ogólny pogląd, że Giganci zdecydowali się na przerwanie swego długiego
snu, aby przejąć ponownie statek. W poszukiwaniach brał udział mistrz Scoyt i
większość jego ludzi; w tej chwili patrolowali wszystkie poziomy w okolicy
miejsca wypadku.
Vyann i Complain dowiedzieli się o tym od podekscytowanego
strażnika przy zaporze. Gdy zbliżali się do swoich pokojów, słyszeli w oddali
gwizdy; korytarze były prawie puste, prawdopodobnie większość ludzi przyłączyła
się do pościgu. Na Dziobie, podobnie jak w Kabinach, wszelkie urozmaicenie życia
było mile widziane.
Vyann westchnęła z ulgą.
- Zyskujemy w ten sposób na czasie - powiedziała. - Nie
chciałam stanąć przed Radą, zanim nie pomówię z tobą. Nie wiem, co sądzisz, ale
jednego jestem całkiem pewna: nie możemy tutaj wpuścić bandy twego brata. Nie
damy sobie z nimi rady.
Complain instynktownie wyczuwał, co miała na myśli. Mimo że
był skłonny się z nią zgodzić, zapytał:
- Czy sprawiłoby ci przyjemność pozostawienie ich na pastwę
szczurów?
- Gregg celowo wyolbrzymia możliwości szczurów, aby pod tym
pretekstem się tutaj dostać. Jeżeli tak bardzo obawia się szczurów, jak mówi, to
niech się przeniesie głębiej w Bezdroża. Naprawdę nie możemy go tu wpuścić, cała
nasza organizacja załamałaby się.
Vyann miała zaciśnięte gniewnie usta. Była tak pewna
siebie, że w Complainie wezbrała nagle fala buntu. Widząc gniew w jego oczach
uśmiechnęła się lekko.
- Chodźmy pomówić do mojego pokoju, Roy. Było to
pomieszczenie przypominające pokój Complaina, koszarowe i dość puste, z tą
różnicą że na podłodze leżał kolorowy dywan. Vyann zamknęła za sobą drzwi.
- Będę musiała namówić Rogera i Radę, aby za wszelką cenę
nie wpuszczano tutaj Gregga. Zauważyłeś chyba, że połowa jego ludzi ma różnego
rodzaju deformacje? Przypuszczam, że jest po prostu zmuszony przyjmować
wszelkich, nawet niedorozwiniętych, ochotników, jacy mu się nawiną w Bezdrożach,
ale my w żadnym wypadku nie możemy sobie na coś podobnego pozwolić.
- On wie więcej o Bezdrożach niż ktokolwiek inny -
powiedział Complain rozdrażniony jej uporem. - W razie jakiejś wyprawy w glony
byłby nie do zastąpienia.
Machnęła ręką, a następnie położyła mu ją łagodnie na
ramieniu.
- Nie zaczynajmy się kłócić. Ten problem rozstrzygnie Rada,
a poza tym mam ci coś ważnego do przekazania.
- Zanim zmienimy temat... - przerwał jej Complain - Gregg
zrobił pewną uwagę, która mnie zaniepokoiła. Uważał, że poszłaś ze mną po to,
aby mieć na mnie oko. Czy to prawda?
Spojrzała na Complaina badawczo, powaga znikła z jej oczu.
- A może lubię na ciebie patrzeć?
Complain znalazł się w jednej z sytuacji, z których nie ma
wyjścia. Krew tętniła mu w żyłach, w jakiś tajemniczy sposób przeczuwał, co
nastąpi za chwilę. Rzucił na łóżko ciężką broń, którą otrzymał od Gregga. Nic
nie byłoby w stanie go powstrzymać od tego, by wziąć w ramiona, przytulić do
siebie tę nieprzystępną czarnooką dziewczynę i całować jej usta. Nie napotkał
zresztą na żaden opór z jej strony, wręcz odwrotnie, gdy otworzyła oczy, były
one pełne podniecenia, równie dzikiego, jakie on odczuwał.
- „W domu jest łowca, w domu z wyprawy"... - wyszeptała
Vyann cytując fragment wiersza, którego uczyła się będąc dzieckiem. Zostaniesz
teraz na Dziobie, prawda, Roy?
- Czy musisz o to pytać?! - zawołał unosząc rękę, aby
dotknąć jej włosów, które go tak zawsze zachwycały. Przez długą chwilę stali
razem, objęci, wpatrzeni w siebie... Ta chwila trwała wieczność...
- Nie, tak nie można - powiedziała wreszcie Vyann. - Chodź,
coś ci pokażę, coś sensacyjnego. Jeżeli będziemy mieli szczęście, dowiemy się
wielu rzeczy o statku.
Vyann znów była na ziemi, Complainowi zajęło to dużo więcej
czasu. Usiadła na łóżku, a gdy Complain usiadł obok niej, rozpięła sukienkę i
wyciągnęła wąską, czarną książeczkę, ciepłą od jej ciała, i podała mu. Complain
upuścił książeczkę i położył rękę na jej bluzce wyczuwając jędrne piersi.
- Laur, kochanie - po raz pierwszy wymówił głośno jej imię
- czy musimy właśnie teraz oglądać tę przeklętą książeczkę?
Vyann, rozbawiona, włożyła mu stanowczo książeczkę do ręki.
- Musimy - powiedziała. - Została ona napisana przez twego
przodka. Ukradłam ją z szafy Gregga, kiedy wysłałam tego potwora Hawla po coś do
picia. To jest dziennik Gregory'ego Complaina, w swoim czasie kapitana tego
statku.
Instynktowne przeczucie, które skłoniło Vyann do kradzieży
dziennika, okazało się słuszne i szczęśliwe. Wprawdzie dziennik liczył tylko
kilka kartek, ale zawarta w nich treść okazała się rewelacją. Vyann czytała
szybciej, więc Complain oddał jej książkę i leżąc z głową na jej kolanach,
słuchał jej głosu. Trudno było o coś bardziej fascynującego, nawet gdyby znali
okoliczności, dzięki którym ta mała książeczka przetrwała tyle lat.
Początkowo trudno im było cokolwiek zrozumieć, gdyż żadne z
nich nie znało faktów, do których się autor odwoływał, wkrótce jednak zrozumieli
koszmarną sytuację, w jakiej znaleźli się zarówno piszący, jak i jemu
współcześni. Kryzys z zamierzchłych czasów przybliżył się nagle. Kapitan
Gregory, jak szybko domyśliła się Vyann, był pierwszym kapitanem statku w czasie
jego podróży powrotnej z Procyona na Ziemię.
Wiele mówiący zapis pojawił się już po kilku stronach.
28.X1.2521. - Wzrastające kłopoty w Dziale Rolniczym (pisał
dawno nieżyjący kapitan Gregory). Watkins, hodowca 1 klasy, zjawił się u mnie po
rannej inspekcji. Zameldował, że blednica, która wystąpiła u wielu gatunków
roślin, nie ustępuje pomimo nieustannego stosowania żelaza. Zwiększono o dwa,
stopnie zakres widma rozwojowego. Zaraz potem pojawił się porucznik Stover,
którego załoga nazywa Noem. Jest on inseminatorem zwierząt 1 klasy. Jest równie
zaniepokojony stanem niższych gatunków zwierząt, jak Watkins stanem wyższych
gatunków roślin. Wydaje się, że myszy rozmnażają się prędzej, ale ich płody są
przeważnie niedorozwinięte; podobne tendencje występują u świnek morskich. Nie
jest to poważny kłopot, gdyż większość tych zwierząt, zgodnie z planem, wyniosła
się na Nową Ziemię (wyszukana nazwa Procyona V). Nieliczne pozostałe to
ustępstwo na rzecz sentymentalizmu Noego, chociaż jego argument, że mogą się
przydać do eksperymentów laboratoryjnych, nie jest pozbawiony sensu.
30. XI. 2521. Ostatniej nocy odbyt się nasz comiesięczny
bal. Moja droga żona Yvonne, która zwykle te imprezy organizuje, zadała sobie
wiele trudu. Wyglądała uroczo, ale oczywiście czas pozostawże na nas obojgu
widoczne ślady, trudno wprost uwierzyć, że Frank ma już osiemnaście lat!
Niestety zabawa zupełnie się nie udała. Był to nasz pierwszy bal od chwili
opuszczenia Orbity X i odczuwało się wyraźnie brak kolonistów. Wydaje się, że na
pokładzie pozostało bardzo niewiele ludzi. Jesteśmy już dziesięć dni drogi od
Procyona V, a przed nami bezmiar monotonnych lat, które nas dzielą od celu.
Dziś rano byłem na śródokręciu, aby obejrzeć Dział Hodowli
Roślin. Watkins i Montgomery, specjaliści od glonów, byli w dużo lepszym
nastroju. Wprawdzie plony są znacznie gorsze. niż poprzednio, ale podstawowe
rośliny, te pięć gatunków, które zaopatrują nas w tlen, poprawiają się;
najwyraźniej zwiększone dawki żelaza okazały się skuteczne. Gorzej wygląda u
Noego Stovera - mnóstwo zwierząt choruje.
2. X11. 2521. Pełne przyspieszenie. Można powiedzieć, że
nasza długa podróż do domu dopiero się na serio zaczęta. Gdybyż to chociaż kogo
podniecało... Nastroje są złe... Yvonne i Frank są wspaniali, robią, co mogą,
żeby zapomnieć o naszej maleńkiej Joy, tak już w tej chwili dalekiej. W kabinach
załogi powstał obrzydliwy klub o nazwie „Dosyć Rozmnażania". Powiadomił mnie o
tym Dział Stosunków Wewnętrznych. Sądzę, że w tym wypadku podstawowe pragnienia
ludzkie zwyciężą. Więcej kłopotów sprawia biedny Bassitt... Był ptasznikiem 11
klasy, ale teraz gdy wszystkie ptaki, z wyjątkiem kilku wróbli, zostały
wypuszczone na wolność na Nowej Ziemi, nie ma czym wypełniać czasu. Stworzył
własną ponuro religię, którą sklecił opierając się na starych podręcznikach
psychologii, i głosi ją z uporem po całym Korytarzu Głównym. To zdumiewające,
ale ludzie są skłonni go słuchać. No cóż, znamię czasu.
To wszystko są nieistotne szczegóły. Właśnie miałem się
zająć poważniejszą sprawą, zwierzętami, gdy nagle mnie odwołano. Później napiszę
więcej.
5. X11. 2521. Nie ma czasu na pisanie dziennika. Spadło na
nas przekleństwo! Prawie żadne zwierzę na pokładzie nie stoi o własnych siłach,
wiele już zdechło. Reszta leży sztywna, z oczyma zamglonymi, a występujące od
czasu do czasu kurcze mięśni są jedynymi oznakami życia. Szef Działu Hodowli
Zwierząt, Distaff, który niegdyś chodził ze mną do szkoły, jest chory, ale jego
podwładni i Noe robią, co mogą. Wydaje się, że cierpiącym zwierzętom nie
pomagają żadne 1eki. Gdybyż mogły mówić! Technicy rolni starają się wykryć
przyczynę epidemii. Na tym odcinku współpracują ściśle z Pokładem
Laboratoryjnym. Skaranie boskie... To wszystko oczywiście woda na młyn Bassitta.
10. X11. 2521. Wśród sterty zwykłych raportów znajduję
codziennie na swoim biurku wykaz chorych. Ósmego było dziewięciu, wczoraj
dziewiętnastu, dzisiaj czterdziestu jeden, jest także, zupełnie moim zdaniem
zbyteczna, prośba głównego lekarza Toynbee o spotkanie ze mną.
Poszedłem prosto do szpitala, aby z nim pomówić. Twierdzi,
że przyczyną choroby jest zatrucie pokarmowe nie zidentyfikowanego pochodzenia.
Toynbee był jak zwykle bardzo zajęty i uczony, chociaż nie umiał powiedzieć nic
konkretnego. Jak mi wyjaśniał, jego pacjentów zaatakowało to samo co zwierzęta.
Robię przygnębiające wrażenie, duży procent to dzieci. Podobnie jak zwierzęta,
leżą wyprężone, ż co pewien czas występują u nich kurcze mięśni. Mają także
wysoką gorączkę ż prawdopodobnie porażenie strun głosowych. Do szpitala nikogo
nie wpuszczają.
14. X11. 2521. Wszystkie dzieci i cała młodzież na statku
leży w szpitalu ż cierpi. Chorują także dorośli. Ogólna liczba chorych wynosi
obecnie 109. Jest to prawie jedna czwarta całej obsady statku; na szczęście
dorośli wydają się bardziej odporni. Distaff zmarł wczoraj, ale on już wcześniej
był chory. Jak dotąd dziwny paraliż nie daje zgonów. Wszędzie twarze pełne
niepokoju, z trudem mogę na nie patrzeć.
17. X11. 2521. O Panie, jeżeli nie odwróciłeś swej twarzy
od statku, kiedy wystartował, spójrz na nas teraz! Minęło dziewięć dni od
wystąpienia pierwszych dziewięciu zachorowań, osiem osób zmarło dzisiaj. Wszyscy
sądziliśmy, a Toynbee nas o tym zapewniał, że jest im lepiej. Sztywność trwała
tydzień, ostatnie dwa dni pacjenci byli spokojni, chociaż nadal mieli wysoką
temperaturę. Trzech mogło mówić, twierdzili, że czują się nieźle, pozostała
szóstka była nadal nieprzytomna. Śmierć przyszła nagle i spokojnie. Pokład
Laboratoryjny wykonuje sekcje zwłok, Sheżla Simpson jest jedynym przypadkiem z
pierwszej grupy, który żyje. Jest to trzynastoletnia dziewczynka, gorączka jej
nieco spadła, może nie umrze. Dla dalszych dziesięciu przypadków jutro kończy -
się dziewięciodniowy cykl. Ogarniają mnie złe przeczucia. Sto osiemdziesiąt
osiem osób jest w tej chwili chorych, wiele z nich leży u siebie, ponieważ
szpital jest przepełniony. Obsada siłowni pełni obowiązki pielęgniarzy. Bassitt
dwoi się i troi. Po lunchu przyszła do mnie delegacja złożona z dwudziestu
oficerów pod dowództwem Watkinsa - sami poważni ludzie. Domagali się, aby
zawrócić na Nową Ziemię, zanim będzie za późno. Oczywiście musiałem im to
wyperswadować - znalazł się wśród nich nieszczęsny Cruikshank z Prasy
Pokładowej; jego syn był jednym z ośmiu, którzy zmarli dziś rano.
18. X11. 2521. Nie mogłem spać. Dziś rano zachorował Frank,
biedny chłopiec. Leży zupełnie sztywny, jak trup, patrząc... na co? Był zaledwie
jednym z dwudziestu nowych przypadków, zaczynają już chorować starsi ludzie.
Zmuszony byłem do zmiany dotychczasowego rozkładu zajęć na statku, jeszcze parę
dni, a trzeba go będzie całkiem zarzucić. Dzięki Bogu, że większość urządzeń
działa automatycznie i samoczynnie.
Z dziesięciu pacjentów, u których dziewięciodniowy cykl
zakończył się dzisiaj, siedmiu zmarło. Trzej pozostali są nadal na krawędzi
świadomości. Żadnych zmian u małej Sheili. Nikt nie mówi o niczym innym, jak
tylko o tak zwanej „dziewięciodniowej zarazie". Kazałem za mknąć Bassitta w celi
za sianie defetyzmu. Jestem zmęczony po długotrwałej inspekcji Działu Rolnictwa
w obecności, między innymi, Watkinsa, który był dość sztywny po nieudanej
interwencji w dniu wczorajszym. Noe mówił mi, że na zarazę chorowało
dziewięćdziesiąt procent zwierząt, z czego wyzdrowiało około czterdziestu pięciu
procent. Chciałbym, aby wskaźniki u ludzi były równie korzystne! Na nieszczęście
najgorzej zniosły chorobę większe zwierzęta nie przeżyły jej konie, a co gorsza
także krowy. Owce chorowały ciężko, świnie i psy stosunkowo lżej. Myszy i
szczury wyzdrowiały całkowicie, a ich zdolność rozmnażania jest nie naruszona.
Zwykłe, rosnące w ziemi rośliny wykazały taką samą, mniej więcej, odporność.
Trwała tu cały czas mordercza praca, ale zdziesiątkowana załoga dała sobie
świetnie radę z oczyszczaniem całych akrów grządek. W sąsiednich pokojach
Montgomery pokazał mi z dumą swoje glony. Całkowicie wyleczone z chlorozy (o ile
to była chloroza), są bardziej aktywne niż kiedykolwiek przedtem; wygląda na to,
że ich wersja dziewięciodniowej zarazy wyszła im na zdrowie. Hoduje się
aktualnie pięć gatunków tlenorodnych glonów: dwa „wilgotne", jeden
„pseudowilgotny" i dwa „suche". Szczególnie obficie pleni się jeden z „suchych"
gatunków, stanowiący jadalną odmianę pierwotnego szczepu, który kilkaset lat
temu został wyhodowany z prymitywnego gatunku podstawowego. W Dziale Hodowli
Roślin utrzymuje się wysoko temperaturę i Montgomery sądzi, że to ma właśnie
taki korzystny wpływ.
Dzwoniłem do Laboratorium. Naukowcy obiecują (nie pierwszy
już raz) przygotować lek przeciw zarazie na jutro. Na nieszczęście większość
pracowników naukowych choruje i zajmuje się tym jakaś kobieta nazwiskiem Payne.
21. XII. 2521. Opuściłem sterownię chyba na zawsze.
Okiennice zostały zamknięte i nie widać już tych okropnych gwiazd. Statek
spowija ponura beznadziejność. Więcej niż połowa obsady choruje na
Dziewięciodniową Zarazę, a z sześćdziesięciu sześciu osób, które zakończyły
pełny cykl, czterdzieści sześć nie żyje. Śmiertelność spada jednak codziennie,
ale ci, co przeżyli, znajdują się nadal w stanie śpiączki; Sheila Simpson na
przykład prawie się nie rusza. Kierowanie czymkolwiek staje się coraz
trudniejsze, kontakt z odległymi częściami statku praktycznie nie istnieje,
ponieważ cały personel łączności choruje. Wszędzie widać grupki mężczyzn ż
kobiet trzymające się razem i na coś czekające. Panuje ogólna apatia lub wręcz
odwrotnie - rozwiązłość. Mam przed oczyma straszliwą wizję: nikt z nas nie żyje,
a nasz przerażający grobowiec pędzi nadal, by po tysiącach lat dostać się w
sferę przyciągania jakiegoś słońca. Ten pesymizm jest dowodem słabości, nawet
Yvonne nie jest w stanie mnie rozruszać. Naukowcy już znaj4 przyczynę zarazy,
ale obecnie nie wydaje się to już być istotne, po prostu przyszło za późno. W
każdym razie tak się z grubsza przedstawiają wyniki badań: Zanim opuściliśmy
nową planetę, nastąpiła całkowita wymiana wody. Wszystkie dotychczasowe zapasy
wody zostały wrzucone na orbitę, a na ich miejsce dostarczono nowe.
Automatyczny proces polegający na pobieraniu wilgoci z
powietrza i tłoczeniu jej ponownie do zbiorników kadłubowych działał cały czas
znakomicie, ale oczywiście woda używana wielokrotnie stała się, mówiąc łagodnie,
mdła. Nowa woda pobrana ze źródel Procyona V miała dobry smak. Była naturalnie
badana na obecność drobnoustrojów i filtrowana, ale chyba nie tak dokładnie, jak
należało; metody badań w ciągu wielu pokoleń uległy w końcu pewnej stagnacji,
chociaż obecnie wszelkie pretensje i szukanie winnych nie ma żadnego sensu.
Mówiąc jak najprościej, w wodzie zawieszone były białka, które w cząsteczkowych
roztworach przeszły przez nasze filtry.
June Payne z Działu Naukowego, bystre i zarozumiale młode
stworzenie, któremu hyperagarfobia nie pozwoliła zostać z mężem na Procyonie V,
wyjaśniła mi w prosty sposób cały proces. Białka stanowią złożone związki
aminokwasów. Aminokwasy będąc podstawowym budulcem tworzą drobiny białka łącząc
się w łańcuchy peptydowe. Pomimo że znana liczba aminokwasów wynosi dwadzieścia
pięć, mogą one tworzyć niezliczona liczbę kombinacji drobin białka. Na
nieszczęście w wodzie Procyona V znajdował się dwudziesty szósty aminokwas.
W zbiorniku nastąpiła hydroliza białek na ich podstawowe
składniki, jak to prawdopodobnie zdarzało się na planecie. Tymczasem wszystkie
żywe organizmy na pokładzie: ludzie, zwierzęta i rośliny, pochłaniały wiele
galonów wody dziennie. W ich ustroju aminokwasy ponownie tworzyły cząsteczki
białka, które dostarczone do komórek, używane są jako paliwo i w złożonym
procesie metabolizmu spalane, rozpadając się ponownie na aminokwasy. Tak dzieje
się w warunkach normalnych - dwudziesty szósty aminokwas wywołuje zaburzenie
tego procesu. Jego obecność powoduje powstawanie zbyt złożonych drobin białka,
aby żywe organizmy zwierzęce i roślinne mogły je swobodnie zużytkować. Ten fakt
stanowi właśnie przyczynę sztywności kończyn. Jak wyjaśnia Payne, bardziej
zwarty łańcuch peptydowy, jaki powstaje w obecności nowego aminokwasu, jest
częściowo wywołany przez większą siłę ciążenia występującą na Nowej Ziemi.
Trzeba przyznać, że bardzo niewiele wiemy na temat tego, w jaki sposób ciążenie
wpływa na łączenie się wolnych cząsteczek. Osiedla na nowym świecie muszą w tej
chwili znajdować się w podobnie tragicznej sytuacji co my. Ich mieszkańcy mają
chociaż tę nad nami przewagę, że umierają pod gołym niebem.
22. XIl. 2521. Nie miałem wczoraj czasu, aby skończyć, dziś
dla odmiany mam go aż za wiele. Zmęczony Toynbee zameldował rano o dalszych
czternastu zgonach. Dziewięciodniowa Zaraza panuje niepodzielnie nad statkiem -
moja droga Yvonne jest jej ostatnią ofiarą. Wpakowałem ją do łóżka, ale nie mogę
na nią patrzeć - to zbyt straszne. Zupełnie przestałem się modlić.
Skończę pisać o tym, co mówiła mi ta młoda Payne.
Wykazywała ona ostrożny optymizm w ocenie szans przeżycia zarazy przez załogę.
Organizmy ofiar zarazy pozornie pozbawione są wszelkiej aktywności, ale ich
wewnętrzny aparat obronny walczy ze zbyt złożonymi drobinami białka. Ustrój
dostatecznie elastyczny wyjdzie z tej walki zwycięsko i zaadaptuje się do
zmienionej sytuacji - „jedna więcej drobina białka nie może nam tak bardzo
zaszkodzić", twierdzi śmiało panna Payne. Białka znajdują się we wszystkich
żywych komórkach i po groźnym dla życia okresie nowe, różniące się nieznacznie
białko będzie prawdopodobnie tolerowane przez organizm. Nowy aminokwas nazwany
payniną (o czym gładko poinformowało mnie to bystre, młode stworzenie) został
wyodrębniony i podobnie jak wcześniej znane leucyna czy lizyna, ma on wyraźny
wpływ na wzrost. Taki będzie ten wpływ, mogą ujawnić tylko długofalowe
obserwacje, na które, moim zdaniem, nie będzie czasu. Mamy za to już pewne
krótkofalowe rezultaty. Rośliny w większości przystosowały się do payniny, a gdy
to już nastąpiło, zaczęły się bujnie rozrastać. Zwierzęta przystosowały się w
zależności od gatunków, z tym że jedynie hodowla świń wyraźnie się rozwinęła.
Zdaniem Payne wszystkich, którzy wyszli cało z choroby,
należy uważać za mutantów (określiła to jako mutacje nieznacznego stopnia).
Wydaje się, że wysoka temperatura panująca w Dziale Rolniczym okazała się w
dużym stopniu pomocna. Wydałem polecenie, aby siłownia wewnętrzna podniosła
temperaturę na statku o dziesięć stopni. Było to właściwie jedyne nasze
posunięcie podyktowane troską o wszystkich...
Wygląda na to, że im bardziej skomplikowany jest organizm,
tym trudniej przychodzi mu przystosowanie się do nowego białka. To bardzo źle
dla człowieka, a ściślej mówiąc dla nas.
24. X11. 2521. Toynbee, a także Montgomery zachorowali na
zarazę. To dwa z pięciu nowych przypadków. Niezwykłe białko wykonało już chyba
większość swojego zadania. Analizując wykazy chorych, bohatersko przesyłane
przez szpital, doszedłem do wniosku, że im starszy człowiek, tym dłużej opiera
się chorobie, ale za to ma dużo mniejsze szanse przeżycia, jeżeli zaraza go
dopadnie. Pytałem o to Payne, gdy przyszła nie wzywana, aby mnie odwiedzić
(mianowała się sama szefem Wydziału Badań 1 Klasy, mogę tylko błogosławić jej
sprawność), ale ona jest zdania, że liczby nie mają w tym wypadku większego
znaczenia. Młodzi zawsze znoszą wszystko lepiej niż starsi.
Mała Sheila Simpson wyzdrowiała! Szesnaście długich dni
temu była jednym z pierwszych przypadków. Poszedłem ją odwiedzić: wygląda
zdrowo, tylko jest bardzo nerwowa i jakaś szybka w ruchach. Ma nadal wysoką
temperaturę, ale jest bądź co bądź naszym pierwszym przypadkiem wyzdrowienia.
To absurdalne, ale jestem optymistą! Jeżeli chociaż sto
mężczyzn i kobiet przeżyje, mogą się rozmnażać, a ich potomkowie doprowadzą
statek do celu. Czy nie ma niższego limitu dla zabezpieczenia gatunku ludzkiego
przed wymarciem? Odpowiedź kryje się niewątpliwie gdzieś w bibliotece, wśród
tych ponurych tomów napisanych i wydrukowanych przez poprzednich mieszkańców
statku...
Głupia historia, ale dzisiaj wybuchł bunt, na którego czele
stanęli sierżant Tungsten z Policji Pokładowej i „Pyra" Murphy, jedyny żyjący
zbrojmistrz. Wpadli w furię i posługując się ręczną bronią atomową, której nie
pozostawiono na Procyonie V, zabili sześciu współtowarzyszy i spowodowali duże
szkody na śródokręciu. Dosyć to dziwne, ale mnie nie szukali! Kazałem ich
rozbroić i wsadzić do aresztu. Bassitt będzie miał wreszcie kogoś, komu będzie
mógł prawić kazania. Całą broń, z wyjątkiem neuroletycznej, czyli tak zwanych
popularnie paralizatorów, kazałem zebrać i zniszczyć, aby nie dopuścić do
dalszego zagrożenia statku. Paralizatory działają wyłącznie na żywy układ
nerwowy, na materię nieorganiczną nie mają wpływu.
25. X11. 2521. Następna próba buntu. Wybuchł, kiedy
znajdowałem się w Dziale Rolniczym. Jako jeden z najważniejszych działów statku,
musi on pracować za wszelką cenę. Tlenorodne glony zostawiono w spokoju,
ponieważ dają sobie same radę. Wspomniana poprzednio „sucha" odmiana rozrosła
się przenosząc się z grządek na podłogę i wygląda na to, że staje się
samowystarczalna. Przyglądałem się jej właśnie, gdy wszedł Noe Stover z
paralizatorem i grupą podnieconych młodych kobiet. Strzelił do mnie. Gdy
odzyskałem przytomność, zaniesiono mnie do sterowni, gdzie zagrożono mi
śmiercią, jeżeli natychmiast nie zawrócę statku w stronę Nowej Ziemi! Dużo czasu
zajęły mi wyjaśnienia, że zboczenie o 180° z kursu przy obecnej szybkości statku
wynoszclcej około 1328,5 SR (Ziemia) kosztowałoby mniej więcej pięć lat.
Ostatecznie demonstrując im dane cyfrowe na papierze przekonałem ich. Byli
jednak tą wiadomością tak wstrząśnięci, że i tak postanowili mnie zabić.
Kto mnie uratował? Nie moi oficerowie, co stwierdzam z
żalem, tylko June Payne, i to samotnie! Moja mała bohaterka z Działu Naukowego!
Wpadła na nich z taką furią, że w końcu wynieśli się z Noem na czele. Teraz
słyszę, jak hałasują na pobliskich pokładach - dobrali się do zapasów alkoholu.
26. X11. 2521. Mamy już sześć osób całkowicie zdrowych,
wliczając w to małą Sheilę. Wszyscy mają gorączkę, poruszają się nerwowo i
szybko, ale twierdzą, że czują się dobrze. Na szczęście nie pamiętają zupełnie
cierpień, jakie przeszli. Tymczasem zaraza zbiera dalsze żniwo. Raporty ze
szpitala przestały napływać, ale wydaje mi się, że czynnych jest nadal około
pięćdziesięciu osób. Pięćdziesiąt! Kres ich odporności (a także mojej) zbliża
się nieuchronnie. Nie można uniknąć nagromadzenia się obcego białka, ale
ponieważ dziwaczne połączenia aminokwasów występują przypadkowo, niektórzy z nas
unikają fatalnych skutków dłużej niż inni. Tak w każdym razie twierdzi June
Payne. Była znowu u mnie, jestem jej oczywiście wdzięczny za okazaną pomoc.
Zdaje się, że czuję się samotny, bo nagle stwierdziłem, że ją namiętnie całuję!
Jest fizycznie bardzo atrakcyjna i piętnaście lat młodsza ode mnie. Była to
oczywiście głupota z mojej strony. Powiedziała mi (och, czy jest jakiś sens w
powtarzaniu ciągle tych samych argumentów?), że jest sama, przerażona, że
pozostało nam niewiele czasu, dlaczego więc nie mielibyśmy się kochać?
Przegnałem ją, mój nagły gniew świadczył o tym, jak bardzo jej pragnę. Teraz
żałuję, że byłem taki gwałtowny, ale nie mogłem przecież przestać myśleć o
Yvonne, która cierpi obok, w sąsiednim pokoju.
Muszę się uzbroić i dokonać w dniu jutrzejszym czegoś w
rodzaju inspekcji statku.
27. X11. 2521. Znalazłem dwóch młodszych oficerów: Johna
Halla i Margaret Prestellan, którzy towarzyszyli mi w czasie inspekcji statku.
Mężczyźni pracują nadal wydajnie. Noe zorganizował specjalna opiekę i karmi
tych, którzy przeżyli dziewięciodniowa zarazę. Jakie będą długofalowe reperkusje
tej katastrofy? Ktoś uwolnił Bassitta. Bredzi jak szalony, a jednak zmusza do
słuchania. Mógłbym prawie uwierzyć w jego naukę. W tej trupiarni łatwiej
uwierzyć w psychoanalizę niż w Boga.
Poszliśmy do Działu Rolniczego. Wygląda rozpaczliwie,
zwierzęta żyją swobodnie wśród roślin. A te glony! Sucha tlenorodna odmiana, o
której już wspominałem, pod wpływem payniny uległa mutacji. Wdarła się na
korytarz w okolicy Sekcji Glonów, a jej system korzeni pchał przed sobą warstwę
gleby. Zupełnie jakby wytworzyła własną inteligencję! Mając nieco absurdalną
wizję rośliny zarastającej i duszącej cały statek, poszedłem do sterowni i
włączyłem urządzenie, które zamknęło wszystkie drzwi międzypokładowe wzdłuż
całego Korytarza Głównego. To powinno utrudnić roślinie dalsze rozrastanie.
Frank obudził się. Sztywność ustąpiła, ale mnie nie poznał.
Odwiedzę go znowu jutro.
Dzisiaj zachowała June. Ta ładna i pełna życia June!
Prestellan mi ją pokazała - była nieruchoma i cierpiała, tak jak zresztą
przepowiedziała. W jakiś zdradziecki sposób jej widok zabolał mnie bardziej niż
widok Yvonne. Chciałbym... ale jakie to ma znacznie, czego bym chciał? TERAZ
MOJA KOLEJ!
28. X11. 2521. Prestellan przypomniała mi, że było Boże
Narodzenie. Zupełnie zapomniałem o tej bzdurze. Dlatego tak świętowali ci pijani
buntownicy! Biedni głupcy!
Frank poznał mnie dzisiaj. Zorientowałem się po jego
oczach, chociaż nadal jeszcze nie może mówić. Jeżeli kiedykolwiek zostanie
kapitanem, to zupełnie innego statku.
Dwadzieścia wyzdrowień. To wyraźny postęp i nadzieja.
Niedola zrobiła z nas myślicieli. Dopiero teraz, gdy Długa Podróż nie oznacza
już nic więcej poza powrotem do mroku, zaczynam wątpić w jakikolwiek sens idei
podróży międzygwiezdnych. Jak wiele bezimiennych kobiet i mężczyzn musiało
myśleć to samo, gdy zamknięci w tych wiekowych ścianach udawali się na Procyona!
W służbie tej dumnej idei życie przeciekło im między palcami zupełnie jałowo.
Bardzo wielu będzie też musiało umrzeć, zanim nasi potomkowie staną znowu na
Ziemi. Ziemia! Modlę się, aby ludzkie serca zmiękły, aby przestały być tak
twarde jak te metale, które ludzie tak kochali i którym służyli. Tylko tak
ogromny rozkwit techniki, jaki wystąpił w wieku Dwudziestym Czwartym, mógł
doprowadzić do zbudowania tego cudownego statku, a jednak cud ten jest okrutny i
całkowicie zbyteczny. Tylko wiek technologii mógł skazać nie narodzone jeszcze
pokolenia na uwięzienie na statku, tak jakby człowiek był tylko protoplazmą bez
czucia i pragnień. Na początku ery technologii było najpierw wspomnienie Belsen.
To bardzo znamienny moim zdaniem fakt... Cóż możemy zrobić innego, jak tylko
mieć nadzieję, że ta trwająca w nieskończoność agonia zakończy się - zakończy
raz na zawsze zarówno na Ziemi, jak i na nowym świecie Procyonże V.
Na tym kończył się dziennik.
Vyann musiała kilkakrotnie przerywać czytanie, aby uspokoić
drżenie głosu. Jej wojskowy sposób bycia znikł całkowicie, była w tej chwili
tylko siedzącą na łóżku bliską łez dziewczyną. Gdy skończyła, zmusiła się do
odczytania jeszcze raz pierwszego zdania dziennika, które uszło uwadze
Complaina. Energicznym, spiczastym pismem kapitan Gregory Complain napisał:
„Kierujemy się w stronę Ziemi wiedząc, że ludzie, którzy
zobaczą jej niebo, nie urodzą się wcześniej, nim wymrze kolejno sześć pokoleń".
Vyann przeczytała to głośno, drżącym głosem, po czym
wybuchnęła płaczem.
- Czy nie rozumiesz?! - krzyknęła. - Och, Roy. Podróż miała
trwać tylko siedem pokoleń, a my przecież jesteśmy już dwudziestym trzecim!
Dwudziestym trzecim! Dawno minęliśmy Ziemię i nic nas już nie może uratować!
Bez słów, ale i bez wielkiej nadziei Complain usiłował ją
pocieszyć, miłość ludzka jednak nie była tą siłą, która by mogła ich wyprowadzić
z nieludzkiej pułapki, w jakiej się znaleźli. Gdy Vyann przestała wreszcie łkać,
zaczął mówić. Słyszał swój łamiący się głos, ale mówił dalej, głównie po to, aby
odwrócić jej uwagę (właściwie uwagę ich obojga) od tragedii.
- Ten dziennik wyjaśnia bardzo wiele, Laur. Musimy wziąć
się w garść i cieszyć się, że tyle już wiemy. Przede wszystkim wyjaśnia on
przyczynę katastrofy. Nie jest to już przerażająca legenda, ale coś uchwytnego,
coś, z czym można sobie poradzić. Nie będziemy chyba nigdy wiedzieli, czy
kapitan Gregory przeżył, ale na pewno udało się to jego synowi, bo nazwisko nie
zginęło. Może udało się przeżyć June Payne, która w pewnym stopniu przypomina mi
ciebie... W końcu jest jasne, że nie wszyscy zginęli; niewielkie grupy tych, co
pozostali, zaczęły tworzyć szczepy... A tymczasem glony prawie całkowicie
wypełniły statek.
- Kto mógł przypuszczać - wyszeptała że glonów wcale nie
powinno tu być. One... one są elementem naturalnego porządku. Tak się
przynajmniej wydaje...
- Laur! Laur! - zawołał przerywając jej gwałtownie
Complain. Usiadł i chwycił dziwną broń otrzymaną od brata.
- Ta broń! Dziennik mówi, że cała broń, z wyjątkiem
paralizatorów została zniszczona. To oznacza, że ten przedmiot nie może być
bronią!
- Może o tym zapomnieli - powiedziała zmęczonym głosem.
- Może zapomnieli, a może nie: Jest to urządzenie
wydzielające ciepło i musi do czegoś służyć, czego nie znamy. Ja to wypróbuję.
- Roy, bądź ostrożny! - krzyknęła Vyann. - Wzniecisz pożar!
- Wypróbuję to na czymś, co się nie pali. Mówię ci, Laur,
zrobimy odkrycie, przysięgam! Ostrożnie wziął broń do ręki kierując lufę w
stronę ściany. Na górnej, gładkiej powierzchni broni była podziałka i mały
guzik. Complain nacisnął guzik, podobnie jak to poprzednio zrobił Gregg. Wąski,
prawie niewidoczny strumień ciepła dotknął ściany i natychmiast na jej metalowej
matowej powierzchni ukazała się jasna linia, która powiększała się i
rozszerzała. Pojawiły się jakby dwie wiśniowo-czerwone wargi rozchylające się w
uśmiechu. Complain pospiesznie nacisnął ponownie guzik. Gorący strumień przestał
płynąć, wargi straciły kolor, pociemniały, wyprostowały się i wreszcie pozostał
tylko otwór, przez który widać było korytarz.
Stali jak rażeni piorunem, patrząc na siebie. - Musimy
powiedzieć o tym Radzie - odezwał się wreszcie _Complain z szacunkiem w głosie.
- Poczekaj, Roy! - powiedziała Vyann. Kochanie, jest pewne
miejsce, gdzie chciałabym wypróbować tę broń. Czy pójdziesz tam ze mną, zanim
powiemy komukolwiek o naszym odkryciu?
Gdy znaleźli się na korytarzu, stwierdzili z pewnym
zdziwieniem, że polowanie na Giganta trwa nadal. Za chwilę miała zapaść ciemność
trwająca jak zwykle przez następną sen-jawę. Wszyscy nie zajęci polowaniem
przygotowywali się do snu za zamkniętymi drzwiami swoich pokojów. Statek
wyglądał na całkowicie opuszczony i podobnie musiał wyglądać wtedy, gdy połowa
załogi umierała na Dziewięciodniową Zarazę. Vyann i Complain szli szybko, przez
nikogo nie zauważeni. Gdy nagle zapadła ciemność, dziewczyna bez słowa zapaliła
latarkę przymocowaną do pasa.
Complain podziwiał upór, z jakim nie poddawała się klęsce.
Nie potrafił zbyt dokładnie przeanalizować samego siebie, aby zorientować się,
że posiada bardzo podobną cechę charakteru. Niejasne przeczucie, że mogą po
drodze napotkać szczury, Gigantów lub Obcych czy wreszcie wszystko to razem,
opanowało go tak dalece, że cały czas trzymał broń cieplną w jednej ręce, a
paralizator w drugiej. Nic jednak nie zakłóciło ich wyprawy i bezpiecznie
dotarli na Pokład 1 i do krętych, obudowanych schodów.
- Zgodnie z planem twego przyjaciela Marappera -
powiedziała Vyann - sterownia powinna znajdować się na szczycie tych schodów. Na
planie robi ona wrażenie dużej, ale tam jest tylko mały pokój o gładkich
półokrągłych ścianach. Czy nie nasuwa ci się przypuszczenie, że ściany te
zostały tam umieszczone po to, by broniły dostępu do sterowni?
- Sądzisz, że przez kapitana Gregory?
- Niekoniecznie. Prawdopodobnie zrobiono to później. Chodź
i skieruj na nie tę broń. Wdrapali się po schodach i stanęli patrząc na
otaczające ich metalowe ściany. Mieli wrażenie, że są bliscy odkrycia jakiejś
tajemnicy Vyann ścisnęła go boleśnie za ramię.
- Spróbuj tutaj - wyszeptała wskazując ręką na chybił
trafił. W chwili gdy włączył broń, zgasiła światło.
W ciemnościach, przed skierowaną w ścianę lufą, pojawiła
się czerwonawa poświata, która rozjarzyła się po chwili tworząc jaskrawy
kwadrat. Nagle boki kwadratu zapadły się, a znajdujący się w środku metal zwinął
się jak kawałek skóry, pozostawiając otwór, przez który można było przejść.
Czując jakiś ostry zapach oboje czekali cierpliwie, aż brzegi ostygną. Wewnątrz,
w wielkim, słabo w tej chwili widocznym pomieszczeniu, mogli zobaczyć wąski
fragment czegoś nieokreślonego, co przekraczało całkowicie wszelkie ich
doświadczenie.
Gdy brzegi kwadratu wystygły na tyle, że można było
bezpiecznie przez niego przejść, skierowali się natychmiast w stronę dziwnego
zjawiska.
Wielkie żaluzje, które zamykały całą ogromną, obejmującą
270 stopni kopułę obserwacyjną, znajdowały się w tym samym stanie, w jakim przed
laty pozostawił je kapitan Gregory Complain. Nie zniknął nawet pozostawiony
niechcący na parapecie klucz, który uniemożliwił domknięcie się jednej z
żaluzji. Powstała w ten sposób niewielka szczelina przyciągała Complaina i
dziewczynę tak, jak światło przyciąga glony.
Rozpoczynała się prawie od poziomu podłogi i sięgała im
wysoko nad głowy, ukazując wąską wstęgę kosmosu. Jak wiele straconych daremnie
lat musiało upłynąć od czasu, kiedy ostatni uczestnik wyprawy wyglądał w
bezkresną próżnię... Głowa przy głowie Complain i dziewczyna patrzyli przez
szczelną hyalinę tungstenu okna, starając się zrozumieć to, co widzą. Nie było
tego wiele, zaledwie drobny skrawek wszechświata i jego gwiazd. Za mało; aby
mógł spowodować zawrót głowy, ale dosyć, aby napełnić ich odwagą i nadzieją.
- Jakie to może mieć znaczenie, że statek minął Ziemię? -
odetchnęła z ulgą Vyann. Odnaleźliśmy stery! Gdy już nauczymy się nimi
posługiwać, skierujemy statek na najbliższą planetę... Tregonnin mówił nam, że
większość słońc ma planety. Dokonamy tego! Wiem, że damy radę! Teraz już
wszystko będzie proste!
W słabym świetle zobaczyła jakiś dziwny błysk w oczach
Complaina, jakby bezgraniczne zdumienie.
Objęła go ramieniem, pragnąc nagle zaopiekować się nim tak,
jak to zawsze robiła ze Scoytem. Niezależność, którą tak nieustannie wbijano do
głowy w Kabinach, opuściła na moment Complaina.
- Po raz pierwszy - rzekł - uświadomiłem sobie...
uświadomiłem to sobie w pełni, że jesteśmy naprawdę na statku.
Miał w tej chwili nogi jak z waty. Potraktowała jego słowa
jak wyzwanie pod swoim adresem.
- Twój przodek wystartował z Nowej Ziemi - powiedziała. -
Ty wylądujesz na Ziemi Najnowszej.
Zapaliła latarkę kierując pospiesznie światło na długie
rzędy instrumentów sterowniczych, które dotychczas pozostawały w ciemności.
Niezliczone szeregi tarcz zegarowych, które w swoim czasie zrobiły z tego
pomieszczenia centralny układ nerwowy statku; rzędy przycisków, zgrupowane w
wojskowym ordynku wskaźniki, dźwignie, gałki i ekrany, to wszystko, co stanowiło
zewnętrzny wyraz siły nadal poruszającej statkiem, było zlepione razem w masę
przypominającą lawę. Na wszystkich ścianach sterowni niezliczone instrumenty
przypominały wilgotny sorbet. Nie oszczędzono niczego. Światło coraz szybciej
biegające po ścianach nie było w stanie wykryć ani jednego czynnego kontaktu.
Stery zostały zniszczone całkowicie...
następny |
|