Brian Aldiss
Cieplarnia
. 13 .
Pokiereszowany pokład lawy pod ich
stopami podziurawiony był wieloma otworami. Pod niektórymi z nich opadła ziemia,
pod innymi wybrali ją Pasterze, tworząc podziemne kryjówki. Żyli tutaj w
warunkach bliskich bezpieczeństwu i bliskich nocy, w jaskini o dogodnie
rozmieszczonych nad głową wylotach. Z pomocą Yattmur Poyly i Gren zeszli w mrok
łagodniejszym sposobem, niż zrobiła to Hutweer. Usadzono ich tam na leżach i
prawie od razu podano posiłek. Skosztowali zaskącza, którego Pasterze
przyrządzili w nie znany dwojgu wędrowcom sposób, przyprawiając go warzywami dla
smaku i pieprzem dla ostrości. Zaskącz, jak wyjaśniła Yattmur, stanowił jedno z
ich podstawowych dań, ale istniał też specjał, który z pewnym szacunkiem
postawiono teraz przed Grenem i Poyly.
- To się nazywa ryba - powiedziała Yattmur, kiedy wyrazili
uznanie dla potrawy. - Pochodzi z Długiej Wody, która wypływa z Czarnej
Gardzieli.
To zwróciło uwagę smardza i Gren został zmuszony do zadania
pytania.
- Jak łapiecie te ryby, skoro żyją w wodzie?
- My ich nie łapiemy. My nie chodzimy nad Długą Wodę, tam
żyje dziwne plemię ludzi Rybiarzy Spotykamy się z nimi raz na jakiś czas, a jako
że żyjemy w zgodzie, wymieniamy nasze zaskącze na ich rybę.
Przyjemne wydawało się życie Pasterzy. Chcąc dokładnie
poznać jego plusy, Poyly zadała Hutweer pytanie:
- Wielu macie tu wrogów? Hutweer uśmiechnęła się.
- Prawie żadnych. Połyka ich nasz wróg numer jeden, Czarna
Gardziel. Żyjemy blisko Czarnej Gardzieli, bo uważamy, że lepiej mieć jednego
dużego wroga niż stado pomniejszych.
Usłyszawszy to, smardz wdał się w pilną naradę z Grenem.
Gren nauczył się już rozmawiać z grzybem w myśli bez użycia głosu - sztuka,
której Poyly nigdy nie opanowała.
- Musimy się przypatrzyć tej Gardzieli, o której tyle
opowiadają - zabrzęczał smardz. - Im szybciej, tym lepiej. A skoro straciliście
twarz, jedząc z nimi jak zwyczajni ludzie, musisz teraz wygłosić wstrząsające
przemówienie. Odszukajmy tę Gardziel i pokażmy im, jak mało się jej boimy,
wygłaszając tam mowę.
- Nie, grzybie! Pomysł jest chytry, ale bez sensu! Skoro ci
dzielni Pasterze boją się Czarnej Gardzieli, wolę dzielić z nimi to uczucie.
- Jeżeli w ten sposób myślisz, to jesteśmy zgubieni.
- Ja i Poyly jesteśmy u kresu sił. Ty nie wiesz, co to jest
zmęczenie. Chodźmy spać, jak nam to obiecałeś.
- Śpicie cały czas. Najpierw musimy pokazać, jacy jesteśmy
silni.
- Jak mamy to zrobić, skoro padamy z nóg ze zmęczenia? -
wtrąciła się Poyly.
- Chcecie, żeby was zabili we śnie?
Tak więc smardz dopiął swego i Gren z Poyly zażądali, by
zaprowadzono ich do Czarnej Gardzieli. Przeraziło to wyraźnie Pasterzy. Hutweer
uciszyła lękliwe szepty.
- Będzie, jak mówicie, o duchy. Iccall, wystąp! - krzyknęła
i natychmiast wyskoczył z gromady młody mężczyzna z białym, kościanym amuletem
we włosach. Wyciągnął do Poyly rękę spodem dłoni do góry na powitanie.
- Młody Iccall jest naszym najlepszym śpiewakiem -
powiedziała Hutweer. - Przy nim nie spotka was nic złego. On pokaże wam Czarną
Gardziel i was tu przyprowadzi. Będziemy oczekiwać waszego powrotu.
Wydostali się ponownie na jasny, nieustający dzień.
Zatrzymali się, mrużąc oczy, macając stopami gorący pumeks, a Iccall uśmiechnął
się promiennie do Poyly
- Wiem, że jesteś zmęczona, lecz tam, dokąd mam was
zaprowadzić, jest niewielki kawałek drogi.
- Och, jakiś ty miły, ale ja nie jestem zmęczona - odparła
Poyly, odwzajemniając się uśmiechem, ponieważ Iccall miał wielkie, ciemne oczy,
delikatną skórę i na swój sposób był równie śliczny jak Yattmur. - Masz piękną
kościaną ozdobę we włosach, wygląda jak żyłki liścia.
- Takie kości są bardzo rzadkie, ale być może uda mi się
zdobyć jedną dla ciebie.
- Komu w drogę, temu czas - ostro odezwał się Gren do
Iccalla i pomyślał, że nigdy nie widział u mężczyzny równie durnego uśmiechu. -
Co może zwyczajny śpiewak, jeśli nim właśnie jesteś, przeciwko owemu potężnemu
nieprzyjacielowi, Czarnej Gardzieli?
- Bo kiedy Gardziel śpiewa, ja też śpiewam, i to lepiej
powiedział zupełnie nie wytrącony z równowagi Iccall i ruszył przodem pośród
liści i spękanych odłamów skalnych, nadrabiając miną podczas marszu.
Jak zapowiedział, droga nie była daleka. Grunt podnosił się
łagodnie, ale stale, coraz więcej też widzieli na powierzchni czerwonoczarnej
skały wulkanicznej, niczym nie porośniętej. Nawet figowiec, przemierzywszy
wielkimi krokami tysiące kilometrów lądu, tutaj okazał się bezsilny. Jego
ostatnie okryte bliznami po minionym wylewie lawy pnie jeszcze wypuściły w
powietrzu korzenie, które jak chciwe paluchy penetrowały skałę w poszukiwaniu
pożywienia. Iccall przecisnął się pomiędzy tymi korzeniami, przykucnął za
głazem, przyzywając ich gestem do siebie. Wyciągnął rękę.
- Oto jest Czarna Gardziel - wyszeptał.
Poyly i Gren doznali wstrząsu. Sama idea otwartej
przestrzeni nie mieściła się w psychice leśnego ludu. A teraz patrzyli w dal
oczami osłupiałymi ze zdumienia, że coś tak niesamowitego może w ogóle istnieć.
Przed nimi rozpostarło się sfałdowane i spękane pole lawy Wychylało się i
wybrzuszało do nieba, przechodząc na koniec w ogromny poszarpany stożek. Posępny
i wyniosły panował on nad całą okolicą, mimo że był odległy
- To jest Czarna Gardziel - ponownie wyszeptał Iccall,
obserwując przerażenie na twarzy Poyly. Wskazał palcem na spiralę dymu, która
wzbijała się znad krawędzi stożka i z wolna toczyła ku niebu. - Gardziel oddycha
- powiedział.
Gren oderwał oczy od stożka i obejrzał się na roślinność za
swoimi plecami, szukając ponownego potwierdzenia, że odwieczny las istnieje. Na
nowo stożek przykuł jego spojrzenie i Gren poczuł, jak smardz błądzi w głębi
jego umysłu, co przyprawiało go o zawrót głowy; potarł dłonią czoło. Pociemniało
mu w oczach - tak grzyb przejawiał odrazę do jego gestu. Smardz wwiercał się
coraz głębiej w osady nieświadomej pamięci Grena, jak pijany człowiek grzebiący
w wyblakłych fotografiach swej przeszłości. Gren zatracił orientację, jemu
również migały te przelotne obrazki, niektóre wyjątkowo chwytające za serce, a
wszystkie o niepojętej treści. Osunął się na lawę w omdleniu. Poyly z Iccallem
podnieśli go, lecz atak już minął - smardz znów dopiął swego. Triumfalnie
wyświetlił Grenowi obraz. Kiedy Gren oprzytomniał, wytłumaczył mu jego
znaczenie.
- Pasterze lękają się cieni, Gren. My nie mamy się czego
obawiać. Ich potężna Gardziel to tylko wulkan, i do tego nie największy. Nie
skrzywdzi nawet dziecka. Jest, zdaje się, prawie wygasły.
I przedstawił Grenowi oraz Poyly, czym jest wulkan,
wykorzystując wiadomości wydobyte z ich pamięci. Uspokojeni powrócili do
podziemnego domostwa plemienia, gdzie oczekiwali ich Hutweer, Yattmur i
pozostali Pasterze.
- Widzieliśmy waszą Czarną Gardziel i wcale się jej nie
boimy - oznajmił Gren. - Będziemy spać spokojnie i śnić przyjemne sny.
- Kiedy Czarna Gardziel wzywa, każdy musi do niej iść
powiedziała Hutweer. - Chociaż może i jesteście potężni, szydzicie, bo
widzieliście Gardziel tylko milczącą. Kiedy zaśpiewa, zobaczymy, jak
zatańczycie, o duchy!
Poyly spytała o miejsce pobytu Rybiarzy, plemienia
wspomnianego przez Yattmur.
- Stamtąd, gdzie staliśmy, nie można dojrzeć ich rodzinnych
drzew - wyjaśnił Iccall. - Długa Woda wypływa z brzucha Czarnej Gardzieli. Jej
również nie widzieliśmy z powodu wzniesienia terenu. Nad Długą Wodą stoją drzewa
i tam mieszkają Rybiarze, dziwny lud, który oddaje cześć swym drzewom.
W tym miejscu smardz włączył się w myśli Poyly i skłonił
ją do zadania pytania.
- Skoro Rybiarze mieszkają o wiele bliżej Czarnej
Gardzieli niż wy, o Hutweer, jakim cudem mogą przetrwać jej zew?
Pasterze szeptali między sobą, skwapliwie poszukując
odpowiedzi. Żadna im nie pasowała.
- Rybiarze mają długie, zielone ogony, o duchu -
powiedziała wreszcie któraś z kobiet.
To stwierdzenie nie zadowoliło ani jej, ani nikogo z
obecnych. Gren zaśmiał się, a smardz zmusił go do tyrady
- Oj, wy, dzieci czczej gadaniny, niewiele wiecie, za dużo
się domyślacie. Czyżbyście wierzyli, że ludziom mogą wyrosnąć długie, zielone
ogony? Jesteście naiwni i bezradni, ale my się wami zajmiemy. Jak się wyśpimy,
pójdziemy nad Długą Wodę i wy wszyscy pójdziecie za nami. Tam utworzymy Wielkie
Plemię, łącząc się na początek z Rybiarzami, a następnie z innymi plemionami
lasu. Nie będziemy już więcej uciekać bojaźliwie. To nas się będą obawiać
wszystkie inne stworzenia.
W siatce mózgowej smardza wyrósł obraz plantacji, jaką
ludzie dla niego założą, na której pod ich opieką będzie się rozradzał w
spokoju. Na razie mocno odczuwał ten niedostatek - nie miał dostatecznej masy,
aby podzielić się ponownie i w ten sposób opanować niektórych Pasterzy. Ale jak
tylko do tego dojrzeje, nadejdzie dzień spokojnego wzrostu na starannie
doglądanej plantacji, co następnie umożliwi mu przejęcie władzy nad całą
ludzkością. Przekazał swój zapał Grenowi.
- Nie będziemy dłużej ofiarami chaszczy. Zabijemy
chaszcze. Zabijemy dżunglę i jej wszystkie złe stwory. Pozostawimy tylko dobre
stworzenia. Założymy ogrody i będziemy w nich rosnąć w coraz większą siłę,
dopóki świat nie będzie nasz, jak był kiedyś dawno temu.
Zapadła cisza. Pasterze niepewnie spoglądali po sobie, w z
entuzjazmem i lękiem zarazem. Poyly pomyślała sobie, że Gren mówi o zbyt
wielkich i nieistotnych sprawach. Samego Grena nic już nie obchodziło. Chociaż
uważał smardza za potężnego sojusznika, nienawidził przymusu mówienia i
działania, robienia czegoś, co często przekraczało po prostu jego rozumienie.
Rzucił się ociężale w kąt i prawie natychmiast zapadł w sen. Poyly położyła się
i też od razu zasnęła, równie obojętna na to, co pomyślą inni.
Pasterze początkowo spoglądali na nich zaintrygowani, nie
ruszając się z miejsc. Po chwili Hutweer klasnęła w dłonie, dając znak do
rozejścia się.
- Niech sobie na razie pośpią - powiedziała.
- To tacy dziwni ludzie! Zostanę przy nich - zaproponowała
Yattmur.
- Nie ma potrzeby, będzie dosyć czasu, by się o nich
martwić, gdy wstaną - odparła Hutweer, popychając Yattmur przed sobą do wyjścia.
- Zobaczymy, co zrobią nasze duchy, kiedy zaśpiewa duch
Czarnej Gardzieli - zamruczał Iccall, wyłażąc z jaskini.
następny |