Brian Aldiss       
  Cieplarnia      
 
                                    
              .  15 .     
                                
 
   
   Dotarli do Długiej Wody u stóp 
Czarnej Gardzieli. Gdy tylko wymknęli się z cienia wulkanu, legli w słońcu nad 
brzegiem rzeki. Wody toczyła ciemne, bystre, gładkie. Na przeciwległym brzegu 
zaczynała się znowu dżungla, roztaczając przed ich wzrokiem kolumnadę pni. Po 
ich stronie lawa odparła ten wybujały gąszcz na kilka metrów.  
   Poyly zanurzyła dłoń w wodzie. Płynęła tak wartko, że przy 
jej dłoni utworzyła się kolista fala. Skropiła czoło i przetarła twarz mokrą 
ręką.  
   - Jestem ogromnie zmęczona - powiedziała. - Zmęczona i jest 
mi niedobrze. Nie chcę iść dalej. Cała ta okolica jest tak obca, niepodobna do 
przyjemnych środkowych pięter dżungli, gdzie mieszkaliśmy z Lily - yo. Co się 
tutaj dzieje ze światem? Wścieka się czy rozpada? Czy się tutaj kończy?  
   - Świat się musi gdzieś kończyć - zauważyła Yattmur. - 
Koniec świata może się okazać dobrym początkiem naszej dalszej drogi - 
zabrzęczał smardz.  
   - Poczujemy się lepiej, kiedy wypoczniemy - odparł Gren. - 
I wtedy będziesz musiała wrócić do swych Pasterzy, Yattmur.  
   Spoglądając na nią, uchwycił kątem oka ruch za plecami. 
Odwrócił się i ze sztyletem w ręku zerwał na widok trzech owłosionych mężczyzn, 
którzy wyrośli nagle jak spod ziemi. Dziewczyny również się zerwały.  
   - Nie rób im krzywdy, Gren! - zawołała Yattmur. - To są 
Rybiarze, zupełnie nieszkodliwi.  
   I rzeczywiście przybysze nie wyglądali groźnie. Po bliższym 
przyjrzeniu się Gren nabrał wątpliwości, czy to w ogóle ludzie. Wszyscy trzej 
byli pulchni, pod obfitym owłosieniem ciało mieli gąbczaste, przypominające 
zbutwiałą tkankę roślinną. Wprawdzie za ich pasami tkwiły noże, ale w dłoniach 
nie mieli żadnej broni, a ramiona zwisały im bezczynnie po bokach. Pasy plecione 
z leśnych pnączy stanowiły ich jedyny strój. Ten sam wyraz umiarkowanego 
idiotyzmu na twarzach upodabniał ich wszystkich do siebie. Nim przemówili, Gren 
odnotował jeszcze jeden godny uwagi szczegół: każdy z nich miał długi, zielony 
ogon, dokładnie taki, o jakim opowiadali Pasterze.  
    - Czy przynosicie nam coś do zjedzenia? - zapytał 
pierwszy.  
   - Czy przynieśliście coś dla naszych brzuszków? - zapytał 
drugi.  
   - Czy możemy zjeść coś z tego, co przynieśliście? - zapytał 
trzeci.  
   - Oni myślą, że jesteście z mojego plemienia, jedynego, 
jakie znają - wyjaśniła Yattmur. Ona też udzieliła Rybiarzom odpowiedzi: - Nie 
mamy nic dla waszych brzuchów, o Rybiarze. Nie przyszliśmy do was w odwiedziny, 
jesteśmy w podróży.  
   - Nie mamy dla was ryby - odparł pierwszy Rybiarz, a cała 
trójka dodała niemal chórem:  
   - Już niebawem będziemy tu mieli porę połowu.  
   - Nie mamy nic do wymiany na jedzenie, ale z przyjemnością 
zjedlibyśmy kawałek ryby - odezwał się Gren.  
   - Nie mamy ryby dla was. Nie mamy ryby dla nas. Pora połowu 
będzie już niebawem - odpowiedzieli Rybiarze.  
   - Wiem. Już to słyszałem - powiedział Gren. - Chodzi mi o 
to, czy dacie nam rybę, kiedy ją będziecie mieli?  
   - Ryba to smaczna rzecz. Dla każdego jest ryba, kiedy 
przychodzi.  
   - Dobrze - powiedział Gren, dodając na użytek Poyly, 
Yattmur i smardza: - Ci tutaj wyglądają na niezłych prostaków.  
   - Prostacy czy nieprostacy, nie wzięli udziału w wyścigu po 
własną śmierć do Czarnej Gardzieli - ozwał się smardz. - Musimy ich o to 
wypytać. Jak oparli się tej okrutnej pieśni. Chodźmy tam, gdzie mieszkają, 
wyglądają dość nieszkodliwie.  
    - Pójdziemy z wami - zwrócił się Gren do Rybiarzy.  
   - My będziemy łowić rybę niebawem, kiedy przyjdzie. Wy, 
ludzie, nie umiecie łowić.  
   - Więc pójdziemy popatrzeć, jak wy łowicie.  
   Trzej Rybiarze spojrzeli po sobie i lekki niepokój naruszył 
zastygłe maski tępoty Nie powiedziawszy ani słowa więcej, odwrócili się i 
odeszli brzegiem rzeki. Gren i spółka nie mieli wyboru, jak tylko pójść za nimi. 
 
    - Dobrze znasz tych ludzi, Yattmur? - zapytała Poyly. - 
Bardzo słabo. Handlujemy z nimi od czasu do czasu, jak wiesz, ale moi rodacy 
lękają się Rybiarzy; oni są tacy dziwni, jakby martwi. Nigdy nie opuszczają tego 
maleńkiego skrawka brzegu rzeki.  
    - Nie mogą być kompletnymi idiotami: są mądrzy 
przynajmniej na tyle, żeby dobrze jeść - zauważył Gren, obserwując opasłe boki 
mężczyzn przed sobą.  
    - Patrzcie, jak noszą swoje ogony! - zawołała Poyly. 
Dziwny to lud. Nigdy nie widziałam podobnego.  
   Łatwo przyszłoby nimi rządzić, pomyślał smardz. Maszerując, 
Rybiarze zwijali swe ogony i trzymali w równiutkich zwojach prawą dłonią; 
czynność tę wykonywali z wielką swobodą, zupełnie automatycznie. Po raz pierwszy 
przybysze zauważyli, że ogony te są wyjątkowej długości, że właściwie nie widać 
im końców. Tam, skąd wyrastały, u nasady kręgosłupów, tworzył się rodzaj 
miękkiej, zielonej poduszki. Nagle Rybiarze zatrzymali się i zawrócili jak jeden 
mąż.  
   - Już nie możecie iść dalej - powiedzieli. - Jesteśmy 
blisko naszych drzew i nie możecie iść z nami. Zatrzymajcie się tutaj, a 
niebawem przyniesiemy wam rybę.  
   - Dlaczego nie wolno nam iść dalej? - zapytał Gren. Jeden z 
Rybiarzy roześmiał się nieoczekiwanie.  
   - Ponieważ nie macie ogonów! Zaczekajcie więc tutaj, a 
niebawem przyniesiemy wam rybę.  
   I odszedł ze swoimi kompanami, nie raczywszy się nawet 
obejrzeć, by sprawdzić, czy posłuchali nakazu.  
    - Dziwny lud - powtórzyła Poyly - Nie podobają mi się, 
Gren. W ogóle nie przypominają ludzi. Zostawmy ich, jedzenie możemy sobie bez 
trudu znaleźć sami.  
    - Bzdura! Mogą nam się bardzo przydać - zabrzęczał smardz. 
- Widzicie, nieopodal mają jakąś łódź.  
   Kilku ludzi z długimi zielonymi ogonami krzątało się w 
oddali na brzegu. Mozolili się pod drzewami, wlokąc do swojej łodzi - o ile 
mogli dojrzeć z tej odległości - rodzaj jakiejś sieci. Łódź, ciężka, podobna do 
barki krypa, unosiła się na wodzie i zanurzając w silnym prądzie Długiej Wody, 
uderzała od czasu do czasu o brzeg. Trzech pierwszych Rybiarzy dołączyło do 
głównych sił, pomagając przy sieci. Ruchy mieli wszyscy ospałe, chociaż widać 
było, że pracują w pośpiechu. Spojrzenie Poyly przewędrowało od nich ku trzem 
drzewom, w których cieniu się uwijali. Nigdy nie widziała podobnych drzew, a ich 
niezwykłość trwożyła ją coraz bardziej. Stojące z dala od jakiejkolwiek 
wegetacji, drzewa przypominały gigantyczne ananasy. Bezpośrednio z gruntu 
strzelał na wszystkie strony kołnierz zębatych liści, otulający mięsisty pień, 
który u każdego z trzech drzew wybrzuszał się w masywną, guzowatą banię. Z guzów 
tej bani wyrastały długie pędy, a z jej szczytu liście, które jak zębate 
sztylety sięgały na ponad sześćdziesiąt metrów w górę bądź sztywno zwieszały się 
nad Długą Wodą.  
    - Poyly, chodźmy przypatrzyć się bliżej tamtym drzewom - 
nagląco zabrzęczał smardz. - Gren i Yattmur zaczekają tutaj i będą mieć na nas 
oko.  
   - Nie podobają mi się ci ludzie ani to miejsce, grzybie 
powiedziała. - I nie zostawię tu Grena z tą kobietą, choćby nie wiem co.  
   - Nawet nie dotknę twego partnera - obruszyła się Yattmur. 
- Skąd ci ta głupia myśl przyszła do głowy?  
   Poyly zachwiała się znienacka pod naporem woli smardza. 
Spojrzała błagalnie na Grena, lecz Gren był zmęczony, a poza tym unikał jej 
wzroku. Niechętnie ruszyła przed siebie, docierając wkrótce pod opasłe drzewa. 
Górowały nad jej głową w ostrokole cienia. Ich obrzmiałe pnie sterczały jak 
wzdęte brzuchy. Smardz zdawał się nie wyczuwać ich grozy.  
    - Właśnie tak przypuszczałem! - wykrzyknął po długiej 
inspekcji. - To tutaj kończą się ogony naszych Rybiarzy Są zadkami przyłączeni 
do swoich drzew. Nasi głupkowaci przyjaciele należą do drzew.  
    - Ludzie nie wyrastają z drzew, grzybie. Czyżbyś nie 
wiedział, że... - Urwała, czując dłoń na ramieniu. Odwróciła się. Stał przed nią 
jeden z Rybiarzy, zaglądając jej z bliska w twarz swymi bezmyślnymi oczami i 
wydymając policzki.  
   - Nie wolno ci przychodzić pod te drzewa - powiedział. Ich 
cień jest uświęcony Powiedzieliśmy, że nie wolno ci przychodzić pod nasze 
drzewa, a ty nie pamiętasz, że to powiedzieliśmy. Zaprowadzę cię z powrotem do 
twoich przyjaciół, którzy z tobą nie przyszli.  
   Wzrok Poyly powędrował wzdłuż jego ogona. Dokładnie tak jak 
mówił smardz, był połączony z guzem najbliższego, najeżonego ostrzami drzewa. 
Odsunęła się od Rybiarza z dreszczem przerażenia.  
   - Usłuchaj go! - zabrzęczał smardz. - Tutaj czai się zło, 
Poyly Musimy je pokonać. Niech wraca z nami do naszych, tam go pojmamy i zadamy 
parę pytań.  
   To ściągnie nieszczęście, pomyślała, lecz smardz 
natychmiast odezwał się wypełniając jej umysł:  
    - Potrzebni nam są ci ludzie, a być może potrzebne nam są 
również ich łodzie.  
   Poddała się więc Rybiarzowi, który ująwszy jej rękę, powoli 
prowadził ją do Grena i Yattmur z napięciem śledzących to wydarzenie. Idąc, 
Rybiarz zwijał z namaszczeniem swój długi ogon.  
    - Teraz! - krzyknął smardz, gdy dotarli na miejsce. 
Spełniając jego wolę, Poyly skoczyła Rybiarzowi na plecy. Atak nastąpił tak 
niespodziewanie, że Rybiarz zachwiał się i zarył nosem w ziemię.  
    - Na pomoc! - zawołała Poyly  
   Gren zerwał się z nożem w dłoni, nim jeszcze przebrzmiało 
jej wołanie. W tej samej chwili z ust wszystkich Rybiarzy wyrwał się krzyk. 
Cisnąwszy jak jeden swoją ogromną sieć, z ciężkim plaskaniem stóp rzucili się 
biegiem w kierunku Grena i jego towarzyszek.  
   - Szybko, Gren, odrąb temu stworzeniu ogon - powiedział 
smardz ustami Poyly, zmagającej się z przeciwnikiem w kurzu na ziemi.  
   Gren nie pytał o nic, jako że polecenia smardza 
pobrzmiewały również i w jego głowie. Wyciągnął rękę i jednym cięciem oddzielił 
zielony ogon w odległości stopy od zadka Rybiarza. Człowiek momentalnie 
zaprzestał oporu. Odrąbany ogon wił się i chłostał ziemię jak zraniona żmija, 
oplatając Grena swymi zwojami. Gren uderzył ponownie. Broczący sokiem ogon 
kurczył się w konwulsjach, wracając do drzewa. Gromada Rybiarzy znieruchomiała 
jak na dany znak; chwilę dreptali w miejscu bez celu, po czym zabrali się z 
powrotem do ładowania sieci na łódź.  
   - Chwalić za to bogi! - zawołała Yattmur, odgarniając z 
czoła włosy - Co cię podkusiło, Poyly, żeby skoczyć na tego nieboraka z tyłu, 
jak wtedy na mnie?  
   - Ci wszyscy Rybiarze nie są tacy jak my, Yattmur. Oni w 
ogóle nie mają nic wspólnego z ludźmi, są przywiązani ogonami do tamtych drzew. 
 
   Poyly unikała wzroku dziewczyny, spuściwszy oczy na kikut 
ogona płaczącego u jej stóp nieszczęśnika.  
    - Ci tłuści Rybiarze są niewolnikami drzew - zabrzęczał 
smardz. - To obrzydliwe. Płożące się pędy pni wrastają im w stos pacierzowy, 
zniewalając ludzi do służenia drzewom. Popatrzcie na to tutaj biedaczysko - rab! 
 
   - Czy to jest gorsze od tego, co ty robisz z nami, grzybie? 
- zapytała Poyly ze łzami w oczach. - Czy różni się od tego czymkolwiek? 
Dlaczego ty nas nie puścisz? Nie chciałam napadać na tego biedaka.  
   - Ja wam pomagam, ja ratuję wam życie. Dość już, skończ z 
tą głupią gadką i zajmij się naszym nieszczęsnym Rybiarzem.  
   Nieszczęsny Rybiarz sam się sobą zajmował: siedział, 
oglądając obtarte podczas upadku na skałę kolano. Zerkał na nich z bojaźnią, 
która jednak nie usunęła wyrazu tępoty z jego fizjonomii. Gdy tak siedział 
przycupnięty, przypominał wygładzoną z grubsza bryłę ciasta.  
   - Możesz wstać - odezwał się łagodnie Gren i wyciągnął 
dłoń, by pomóc biedakowi podnieść się na nogi. - Ty drżysz. Nie masz się czego 
obawiać. Nie wyrządzimy ci krzywdy, jeśli odpowiesz na nasze pytania.  
   Rybiarz wyrzucił z siebie potok w większości 
niezrozumiałych słów, gestykulując szeroko dłońmi.  
   - Mów powoli. Chodzi ci o drzewa? Co chcesz powiedzieć? - 
Proszę... Tak, brzunio - drzewa. Ja i one to jedno, jedno brzunio, jedne brzunio 
- dłonie. Brzunio - głowa do myślenia dla mnie do służenia brzunio - drzewom. Wy 
zabić moją brzunio - nić, nie ma dobrze w moich żyłach, nie ma dobrego soku. Wy, 
dzicy, zgubieni ludzie bez brzunio - drzewa, bez soku, by wiedzieć, co mówię... 
 
   - Przestań! Gadaj do rzeczy, ty wielki brzuchu! Jesteś 
człowiekiem, prawda? Nazywasz tamte wielkie, odęte rośliny brzunio - drzewami, 
musisz im usługiwać? Kiedy cię złapały? Jak dawno temu?  
   Rybiarz położył dłoń na kolanie jak pagórek, pokręcił 
głupkowato głową i ponownie wybuchnął tyradą.  
    - Żadne nie brzunio - drzewo wzięło nas przytulić, 
przespać, bezpiecznie utulić jak matki. Dzieci mieści w miękkich załomkach, 
tylko nogi widać, nie przestają ssać brzunio nakładają na brzunio nici do 
chodzenia. Proszę was dać mi wrócić spróbować znaleźć nową brzuno - nić albo i 
ja jestem biedne dziecko bez niej.  
   Poyly, Gren i Yattmur gapili się na niego, gdy tak paplał, 
nie pojmując połowy z tego, co mówił.  
   - Nie rozumiem - wyszeptała Yattmur. - Nim stracił ogon, 
mówił bardziej do rzeczy  
   - Uwolniliśmy cię, oswobodzimy wszystkich twoich przyjaciół 
- powtórzył Gren za smardzem. - Zabierzemy was wszystkich tym obrzydliwym 
brzunio - drzewom. Będziecie wolni, wolni rozpoczniecie z nami nowe życie, już 
nie jako niewolnicy.  
   - Nie, nie, proszę... brzunio - drzewo hoduje nas jak 
kwiaty! Nie mamy chęci zostać dzikimi ludźmi jak wy, nie, kochane brzunio - 
drzewa...  
   - Skończ z tymi drzewami. - Gren podniósł rękę i Rybiarz 
zamilkł od razu; zagryzł wargi i drapał się w udręce po tłustych udach.  
    - Powinieneś być nam wdzięczny jako swoim wybawicielom. No 
dobrze, powiedz teraz szybko, co to za połów, o którym słyszeliśmy? Kiedy się 
rozpoczyna? Niebawem?  
   - Niebawem już, już niebawem, proszę - wybełkotał Rybiarz, 
usiłując błagalnie złapać Grena za rękę. - Najwięcej ryba nie pływa w Długiej 
Wodzie, Czarna Gardziel za mocno odcina ją u wylotu, więc ryba nie pływa. A 
jeśli nie ma ryby, to znaczy nie ma łowienia, rozumiesz? Potem Czarna Gardziel 
śpiewa wszystkim stworzeniom, które mają zostać jedzeniem w jego gębie, więc 
mamunie drzewo - brzunie podnoszą na nas krzyk, tulą nas, nie dają zostać żadnym 
jedzeniem w jego gębie. Potem Czarna Gardziel krótko odpoczywa bez śpiewu, bez 
jedzenia, bez krzyku. Potem Gardziel wyrzuca, co nie je, nie potrzebuje, nie 
musi jeść, wyrzuca do Długiej Wody pod siebie. Potem przybywa wielka ryba, 
wielki głód, wielkie żarcie wszystkich wyrzuconych kawałków. My szybcy brzunio - 
ludzie Rybiarze wychodzimy łowić wielka ryba wielki głód w wielką sieć, karmić 
wielkie zadowolone brzunio - drzewo karmić brzunio - ludzi, wszyscy jeść...  
    - W porządku, wystarczy - przerwał Gren i Rybiarz ucichł 
żałośnie, przydeptując sobie stopę.  
   Gdy rozpoczęli gorączkową naradę, osunął się na ziemię i 
smętnie ujął głowę w dłonie. Gren i Poyly szybko opracowali ze smardzem plan 
akcji.  
   - Stać nas na wybawienie ich wszystkich od tego 
poniżającego trybu życia - powiedział Gren.  
   - Oni nie chcą wybawienia - odezwała się Yattmur. - Są 
szczęśliwi.  
   - Są okropni - rzekła Poyly.  
   W czasie ich rozmowy Długa Woda zmieniła zabarwienie. 
Miliardy okruchów i odłamków upstrzyło powierzchnię, spływając w kierunku 
brzunio - drzew.  
   - Resztki z uczty Gardzieli! - wykrzyknął Gren. - Chodźmy, 
nim łódź odbije i Rybiarze zaczną połów. Noże w dłoń! Ponaglony przez smardza 
skoczył naprzód, obie kobiety za nim, ale tylko Yattmur rzuciła przez ramię 
spojrzenie na Rybiarza. Zwijał się na ziemi w napadzie cierpienia, obojętny na 
wszystko poza swoim własnym nieszczęściem.  
   Rybiarze załadowali już sieć. Na widok odpadków w nurcie 
wznieśli radosny okrzyk i wleźli kolejno do łodzi, przeciągając swe ogony przez 
rufę. Ostatni gramolił się właśnie na pokład, kiedy nadbiegł Gren z kobietami. 
 
    - Prędzej! - zawołał Gren i cała trójka wylądowała skokiem 
na topornym i trzeszczącym pokładzie, jedno koło drugiego.  
   Najbliżej stojący Rybiarze odwrócili się do nich jak na 
komendę. Niezgrabną łódź zbudowano pod kierunkiem obdarzonych niby - 
świadomością drzew z przeznaczeniem do jednego określonego zadania: połowu 
wielkich, drapieżnych ryb w Długiej Wodzie. Bez wioseł i żagla służyć miała 
jedynie do wleczenia w poprzek rzeki ciężkiej sieci, z jednego brzegu na drugi. 
Rozciągnięto w tym celu ponad wodą grubaśną plecioną linę i przywiązano do drzew 
po obu stronach. Łódź przytwierdzono ruchomo do tej liny szeregiem pętli, 
zabezpieczając ją w ten sposób przed porwaniem przez prąd. Pływała ona w poprzek 
rzeki poruszana zwyczajną zwierzęcą siłą połowy Rybiarzy, którzy ciągnęli za 
linę prowadzącą, gdy tymczasem pozostali zapuszczali sieć. Tak się to odbywało 
od niepamiętnych czasów. Życiem Rybiarzy rządziła rutyna. Kiedy pośród nich 
wylądowało troje intruzów, ani oni, ani brzunio - drzewa nie wiedzieli jasno, co 
robić. Rozdartych między dwoma celami Rybiarzy drzewa podzieliły na dwie grupy: 
jednych zagnały do dalszego wyciągania barki na środek nurtu, drugich skierowały 
do obrony ich pozycji.  
   Równą, jednolitą ławą siły obronne uderzyły na Grena i 
dziewczyny Yattmur obejrzała się przez ramię. Za późno, by wyskoczyć z powrotem 
na ląd, za daleko od brzegu. Wyciągnąwszy nóż, stanęła przy Grenie i Poyly 
Zatopiła nóż w brzuchu najbliższego z Rybiarzy, którzy na nich runęli. Jej 
przeciwnik upadł, lecz pozostali ją obalili. Nóż poleciał, ślizgając się, po 
pokładzie, a zanim zdołała dobyć miecza, przygwożdżono jej ręce. Grubasy rzuciły 
się na Poyly i Grena. Ich tei przywalono, chociaż oboje walczyli z desperacją. 
Rybiarze i ich tłustobrzusi panowie na brzegu najwyraźniej nie myśleli o użyciu 
swoich noży, dopóki nie zobaczyli noża u Yattmur. Teraz wszyscy zgodnie je 
wyciągnęli.  
   Poprzez panikę i furię w umyśle Grena przebił się gniewny 
brzęk myśli smardza:  
    - Wy bezrozumne małpiatki! Nie marnujcie czasu na te 
ludzkie kukły. Odrąbcie im ogony, to nie zrobią wam nic złego!  
   Wśród przekleństw Gren wpakował kolano w krocze, a kłykcie 
w twarz napastnika, podbił opadający łukiem nóż i przekręcił się na kolana. 
Natchniony przez smardza złapał następnego Rybiarza za szyję i brutalnym 
szarpnięciem cisnął nim na bok. Teraz miał drogę wolną. Jednym susem znalazł się 
na rufie. Leżały tam zielone ogony; razem trzydzieści ogonów łączyło łódź z 
brzegiem. Gren krzyknął triumfalnie i opuścił ostrze. Kilka ciosów zadanych z 
zimną wściekłością i było po wszystkim! Łodzią silnie zakołysało Rybiarze 
powywracali się w drgawkach. Z dyndającymi kikutami ogonów wstawali wśród jęków 
i pokrzykiwań, zbijając się w bezradną gromadkę. Pozbawiona siły napędowej łódź 
stanęła pośrodku nurtu.  
   - Widzicie - rzekł smardz - walka skończona. Podnosząc się, 
Poyly uchwyciła okiem rozhuśtany ruch w powietrzu i spojrzała na brzeg, od 
którego odbili. Z jej ust wydarł się zdławiony krzyk przerażenia. Gren z Yattmur 
odwrócili się, idąc za jej wzrokiem. Stanęli w osłupieniu, ściskając noże w 
dłoniach.  
   - Padnij! - krzyknęła Poyly.  
   Roziskrzone liście zawirowały nad nimi jak ościenie. Trzy 
brzunio - drzewa kołysały się gniewnie. Osierocone przez swych gorliwych 
niewolników puściły w ruch długie liście swoich koron. Całe ich cielska 
dygotały, ciemnozielone ostrza śmigały nad barką. Gdy uderzył pierwszy liść, 
smagający żywym biczem surowe deski pokładu, Poyly rozpłaszczyła się na brzuchu. 
Poleciały drzazgi. Spadło drugie i trzecie uderzenie. Widziała, że tak 
straszliwe bombardowanie zabije ich wszystkich lada chwila. Widok nienaturalnej 
wściekłości tych drzew budził grozę. Poyly przemogła strach. Podczas gdy Gren z 
Yattmur przykucnęli za wątłą osłoną rufy, poderwała się. Nie czekając na rady 
grzyba, wychyliła się przez burtę i cięła mocne włókna utrzymujące łódź 
równiutko w poprzek rzeki. Zbrojne liście siekły tuż przy niej. Cios dosięgnął 
Rybiarzy raz i jeszcze raz. Parabole krwi poznaczyły pokład. Nieszczęśnicy 
kłębili się i krwawiąc, wyczołgiwali się z kłębowiska na środek pokładu. Drzewa 
bezlitośnie waliły dalej.  
   Chociaż lina prowadzająca była mocna, to jednak puściła w 
końcu pod ciosami Poyly. Dziewczyna krzyknęła zwycięsko, kiedy uwolniona łódź 
okręciła się pod naporem wody Uciekała już w ukrycie, gdy kolejny liść spadł na 
pokład. Kolce jednej z jego mięsistych krawędzi z całą siłą przejechały jej po 
piersi.  
   - Poyly! - jednym głosem zawołali Gren i Yattmur, 
doskakując do niej. Nie zdążyli. Uderzenie trafiło ją w wychyleniu. Złożyła się 
we dwoje, z rany siknęła krew. Na chwilę zawisła błagalnym spojrzeniem na Grenie 
i runęła do wody, znikając za burtą. Rzucili się do burty w miejscu, gdzie 
zatonęła, woda była niespokojna. Na powierzchni pojawiła się dłoń z 
rozcapierzonymi palcami, odcięta od ręki. Prawie natychmiast jednak zniknęła w 
kłębowisku gładkich rybich ciał i tyle widzieli Poyly.  
   Gren padł na pokład i bijąc w deski pięściami, wyzywał 
smardza:  
   - Nie mogłeś jej ocalić, ty nędzny grzybie, ty bezużyteczny 
poroście! Nie mogłeś nic zrobić? Cóżeś jej kiedykolwiek przyniósł prócz 
nieszczęścia?!  
   Nastąpiła długa cisza. Gren począł go lżyć ponownie z 
rozpaczą i nienawiścią. Wreszcie usłyszał cichy głos smardza: - Umarłem w 
połowie - wyszeptał grzyb.
    następny      |