Brian Aldiss        Cieplarnia

    . 24 .    

   Yattmur pragnęła przedstawić Sodalowi swój problem z Grenem i smardzem. Nie mając jednak umiejętności konstruowania opowieści i selekcjonowania istotnych faktów, podała mu szczegółową historię swego życia, poczynając od dzieciństwa wśród Pasterzy zamieszkujących skraj lasu przy Czarnej Gardzieli. Następnie zrelacjonowała przybycie Grena z jego partnerką Poyly, opowiedziała o śmierci Poyly, o ich późniejszych wędrówkach, aż do chwili, gdy los jak wzburzone morze wyrzucił ich na zbocza Wielkiego Stoku. Na koniec wreszcie opowiedziała o narodzinach swego dziecka i o tym, jak ma ono zostać potraktowane przez smardza.

   W czasie tej opowieści Sodal Ye z chap - hopaj - chwatów leżał z pozorną obojętnością na swym kamieniu, zwiesiwszy dolną wargę na tyle nisko, że odsłaniała pomarańczowe dziąsła wokół zębów. Para absolutnie zobojętniałych tatuowanych kobiet leżała obok niego w trawie po obu stronach zgiętego tragarza, ciągle stojącego z ramionami wzniesionymi nad głową, niczym posąg zgryzoty. Sodal nie spojrzał na żadne z nich, wzrok jego błądził po niebiosach. Wreszcie się odezwał:

   - Stanowisz ciekawy przypadek. Słyszałem szczegóły wielu żywotów przypominające mi twoje koleje. Zestawiając je wszystkie ze sobą i dokonując ich syntezy w mej nadzwyczajnej inteligencji, mogę skonstruować rzeczywisty obraz tego świata w jego ostatnich stadiach istnienia. Yattmur wstała ze złością.

   - Coś podobnego, mogłabym cię za to strącić z tej półki, ty zgniła rybo! - krzyknęła. - To wszystko, co masz mi do powiedzenia po tym, jak przed chwilą ofiarowywałeś mi pomoc?!

    - Och, mógłbym powiedzieć o wiele więcej, maleńki człowieczku. A twój problem jest tak prosty, że dla mnie prawie nie istnieje. Spotykałem owe smardze w poprzednich swoich wędrówkach i chociaż są to sprytni jegomoście, mają kilka słabych stron, które każdy o mej inteligencji może wykorzystać, kiedy chce.

   - Proszę, poradź coś szybko.

   - Mam tylko jedną radę: oddaj dziecko swemu partnerowi Grenowi, skoro o nie poprosi.

   - Nie zrobię tego!

   - Aha, ale musisz. Nie uciekaj. Podejdź tu, to ci wytłumaczę, dlaczego musisz.

   Nie podobał jej się plan Sodala. Lecz za jego próżnością i pompatycznością kryła się nieustępliwa kamienna moc. Jego obecność zniewalała, a słowa i sposób, w jaki je przeżuwał, wydawały się nie do obalenia. Uspokojona przycisnęła więc do piersi Larena i przystała na warunki.

   - Nie mam odwagi iść i stanąć z nim oko w oko w jaskini - powiedziała.

   - Więc poślij swoje brzucho - stwory, by go przyprowadziły tutaj - zarządził Sodal. - I pośpiesz się z tym. Ja podróżuję z ramienia Losu, pana, który obecnie zbyt wiele ma na swoich barkach, by przejmować się twoimi sprawami.

   Rozległo się dudnienie grzmotu, jakby jakaś potężna istota udzielała poparcia jego słowom. Yattmur nerwowo spojrzała na słońce, wciąż ozdobione kogucim ogonem ognia, po czym udała się na rozmowę z brzunio - brzuchami.

   Rozciągnięci koło siebie na przytulnym piasku obejmowali się wzajemnie ramionami i paplali. Kiedy weszła do jaskini, jeden z nich zgarnął garść piachu i żwiru i cisnął w nią.

   - Przedtem nie wchodziłaś do naszej jaskini ani nigdy nie przychodziłaś tutaj, ani nie chciałaś przyjść tutaj, a teraz, kiedy chcesz tu przyjść, jest za późno, okrutna pani przekładanko! I ludzionosiryb jest twoim złym towarzystwem i my nie należymy do niego. Nieszczęśni brzucho - ludzie nie chcą, byś tu przychodziła, i sprawią, że cudowne futroszorstki schrupią cię w jaskini.

   Zatrzymała się. Gniew, żal, lęk przejęły ją do głębi; na koniec powiedziała stanowczo:

   - Wasze kłopoty dopiero się zaczną, skoro sami się o nie prosicie. Wiecie, że pragnę być wam przyjacielem.

   - Ty powodujesz nasze wszystkie kłopoty! Odejdź natychmiast.

   Zawróciła, a kiedy szła w stronę drugiej jaskini, w której leżał Gren, słyszała, jak brzunio - brzuchy do niej wołają. Nie słyszała tylko, czy wykrzykują obelgi, czy błagania. Błyskawica przecięła niebo, poruszając cieniem wokół jej kostek. Dziecko wierciło się w jej ramionach.

   - Leż spokojnie - powiedziała ostro. - Nie zrobi ci krzywdy Gren leżał na wznak w głębi jaskini, gdzie widziała go ostatnio. Błyskawica smagnęła brązową maskę, z której patrzyły jego oczy. Chociaż wiedziała, że na nią patrzy, nie poruszył się ani nie odezwał.

   - Gren!

   Tym razem też nie drgnął i nie otworzył ust. Dygocąc z napięcia, zgarbiła się w rozterce, rozdarta między miłością a nienawiścią. Błyskawica roziskrzyła się ponownie. Yattmur machnęła dłonią przed oczyma, jakby ją chciała odgonić.

   - Gren, możesz wziąć dziecko, jeśli chcesz. Wtedy się poruszył.

   - Wyjdź po małego na zewnątrz, tutaj jest za ciemno. Co powiedziawszy, Yattmur odeszła. Myśl o marności i trudach życia przyprawiała ją o mdłości.

   Ponad ponurymi zboczami igrało zmienne światło, potęgując jej oszołomienie. Chap - hopaj - chwat spoczywał wciąż na kamieniu, w którego cieniu znajdowały się opróżnione już z jadła i napoju tykwy oraz nieszczęsny wasal ze wzniesionymi do nieba dłońmi i spojrzeniem opuszczonym ku ziemi. Yattmur przysiadła ciężko i wsparłszy się plecami o kamień, tuliła Larena do łona.

   Po chwili Gren wyszedł z jaskini. Zbliżał się do niej powoli na miękkich nogach. Nie wiedziała, czy poci się z gorąca, czy ze zdenerwowania. Zamknęła oczy, bojąc się spojrzeć na papkowatą substancję pokrywającą mu twarz, i otworzyła je ponownie, dopiero gdy wyczuła jego bliskość. Popatrzyła prosto na niego, kiedy pochylił się nad nią i dzieckiem.

   Z całkowitą ufnością Laren wyciągnął obie rączki, gaworząc wesoło.

   - Mądry chłopiec! - powiedział Gren obcym głosem. Będziesz dzieckiem nad inne, cudownym dzieckiem, i nigdy cię nie opuszczę.

   Zadrżała teraz tak gwałtownie, że nie była w stanie utrzymać spokojnie dziecka. Lecz Gren pochylił się już nisko, przykląkł, tak blisko, że zaleciał ją cierpki, wilgotny i zimny odór. Przez zasłonę mrugających rzęs ujrzała, jak grzyb zaczyna się przesuwać po jego twarzy. Zawisł nad głową Larena, wzbierając przed odpadnięciem. Widziała tylko upstrzonego gąbczastymi sporami grzyba, płytę wielkiego głazu i jedno z dwóch opróżnionych z jedzenia naczyń. Musiała oddychać krótkimi spazmami, bo Laren zaczął płakać. I znowu masa przesunęła się po twarzy Grena, ciągnąc się jak gęsta owsianka.

    - Teraz! - ryknął Sodal Ye, podrywając ją do działania. Yattmur błyskawicznym ruchem podstawiła pustą tykwę nad dzieckiem. Grzyb spadł do naczynia i znalazł się w wymyślonej przez Sodala pułapce. Gren zachwiał się i wtedy zobaczyła jego prawdziwą twarz, skręconą z bólu. Światło napływało i odpływało w szybkim rytmie jej pulsu, lecz do niej dotarł tylko jakiś krzyk, nim zemdlała, nie rozpoznawszy swego własnego wysokiego głosu.

   Dwie góry zatrzasnęły się jak szczęki na zagubionym, wirującym i rozpłakanym Larenie. Odzyskując świadomość, Yattmur siadła gwałtownie i monstrualna wizja uleciała.

   - Więc nie umarłaś - powiedział gburowato chap - hopaj - chwat. - Wstań łaskawie i ucisz swoje dziecko, jako że moje kobiety nie potrafią tego dokazać.

   Wprost nie do wiary, ale wszystko było takie jak przed omdleniem, a wydawało się, że noc spowiła ją na długo. Smardz leżał bezwładnie w tej samej tykwie, do której wleciał, a przy nim twarzą do ziemi Gren. Sodal Ye tkwił na szczycie swego kamienia.

   Para tatuowanych kobiet tuliła Larena do zwiędłych piersi, nie potrafiąc go uspokoić. Yattmur podniosła się, zabrała im dziecko i przystawiła je do swej pełnej piersi; natychmiast poczęło ssać chciwie i zamilkło. Czując je przy sutkach, Yattmur uspokajała się stopniowo.

   Nachyliła się nad Grenem. Dotknęła jego ramienia i wtedy obrócił do niej twarz.

   - Yattmur - powiedział.

   W oczach stanęły mu skąpe łzy. Na ramionach, na twarzy, między włosami, wszędzie, widniał czerwono - biały wzorek punktów, w których smardz zapuścił swoje sondy w jego skórę, czerpiąc pożywienie.

   - Nie ma go? - Gren odzyskał swój własny głos. - Zobacz sam - odparła.

   Wolną ręką przechyliła tykwę, aby mógł zajrzeć do środka. Przez długą chwilę wpatrywał się w żywego ciągle smardza, bezradnego teraz i nieruchomego jak ekskrementy na dnie naczynia. Ze zdumieniem bardziej niż ze strachem wewnętrzne widzenie Grena skierowało się wstecz na to, co zaszło od owego początku, kiedy smardz spadł na niego w lasach Ziemi Niczyjej, na wydarzenia, które minęły niczym sen: jak to wędrował przez lądy i dokonywał różnych czynów, a przede wszystkim miał wiedzę niedostępną własnemu, poprzedniemu, wolnemu ja. Widział, jak to wszystko się działo za sprawą grzyba, w którym tyle było teraz siły co w przypalonych resztkach jedzenia. Trzeźwo oceniał, jak się początkowo cieszył z tego impulsu, dzięki któremu pokonał własne wrodzone ograniczenia. Dopiero gdy podstawowe potrzeby smardza przeciwstawiły się jego własnym, zaczęło się źle dziać: został prawie całkowicie wyparty ze swego własnego umysłu i działając pod dyktando grzyba, niemal żerował na własnym gatunku.

   To się skończyło. Pasożyt był pokonany. Nigdy już nie usłyszy wewnętrznego głosu smardza pobrzękującego mu w mózgu. W tym momencie przepełniło go raczej uczucie samotności niż tryumfu. Przeszukując szaleńczo korytarze swej pamięci i myśli, Gren doszedł do wniosku: a jednak on mi pozostawił coś dobrego - potrafię wartościować, potrafię kierować swym umysłem, potrafię pamiętać, czego mnie nauczył - wiedział przecież tak wiele. Wydawało się teraz Grenowi, że mimo całego spustoszenia, jakie smardz w nim poczynił, zastał on jego umysł jako maleńką, zastałą sadzawkę, a pozostawił jako żywe morze; uczucie, z którym zaglądał do podstawionej mu przez Yattmur miski, było litością.

    - Nie płacz, Gren - usłyszał głos Yattmur. - Jesteśmy bezpieczni, wszyscy jesteśmy bezpieczni, a ty dojdziesz do siebie.

   Roześmiał się niepewnie.

   - Dojdę do siebie - zgodził się. Przybrał w uśmiech swoją poznaczoną skazami twarz i pogładził Yattmur po ramionach. - Wszyscy dojdziemy do siebie. - Po czym nastąpiła spóźniona reakcja. Przewrócił się i natychmiast zasnął.

   Kiedy się obudził, Yattmur doglądała piszczącego z zachwytu Larena, kąpiąc go w górskim potoku. Wytatuowane kobiety kręciły się tam również, nosząc wodę do polewania chap - hopaj - chwata na kamieniu, podczas gdy skulony nosiciel sterczał w pobliżu w swej zwykłej służalczej pozie. Po brzunio - brzuchach nie było śladu.

   Gren siadł ostrożnie. Twarz miał zapuchniętą, ale umysł jasny, nie wiedział jednak, co go mogło obudzić. Kątem oka pochwycił przelotny ruch i odwróciwszy się, zobaczył strużkę kamieni staczających się pobliskim żlebem. To znowu w innym miejscu posypały się kamienie.

   - Nadchodzi trzęsienie ziemi - powiedział przepastnym głosem Sodal Ye. - Rozmawiałem o tym z twoją kobietą Yattmur i powiadomiłem ją, że nie ma powodu do niepokoju. Zgodnie z moimi przewidywaniami świat zmierza ku końcowi według planu.

   Gren stanął na nogi.

    - Masz potężny głos, rybia twarzy. Ktoś ty?

   - To ja cię wybawiłem od żarłocznego grzyba, człowieczku, bo jestem Sodal Ye, prorok Gór Nocnej Strony, i wszyscy mieszkańcy gór słuchają tego, co mam do powiedzenia.

   Gren ciągle jeszcze to rozważał, gdy nadeszła Yattmur. - Jakże długo spałeś, od kiedy smardz cię opuścił. My też spałiśmy, ale teraz musimy się gotować do drogi.

    - Do drogi? A dokąd stąd można pójść?

   - Wytłumaczę ci tak, jak wyjaśniłem to Yattmur - powiedział Sodal, mrugając pod kolejną strugą wody z tykwy Życie swoje poświęcam wędrówce po tych górach i głoszeniu Słowa Ziemi. Teraz czas mi powrócić do Oceanu Obfitości, w którym żyje mój gatunek, po nowe instrukcje. Ocean leży na skraju Krainy Wiecznego Wieczoru; jeśli zabiorę was aż tam, z łatwością powrócicie do wiecznych lasów, które zamieszkujecie. Będę wam przewodnikiem, a wy pomożecie doglądać mnie w drodze.

   Yattmur odezwała się, widząc wahanie Grena:

    - Wiesz, że nie możemy pozostać na Wielkim Stoku. Przyniesiono nas tutaj wbrew naszej woli. Skoro mamy szansę ucieczki, musimy ją wykorzystać.

   - Jeżeli tego chcesz, niech tak będzie, chociaż dosyć mam podróży

   Ziemia ponownie zadrżała. Z nieświadomym poczuciem humoru Yattmur powiedziała:

   - Musimy opuścić tę górę, zanim ona nas opuści. I musimy - dodała - nakłonić brzunio - brzuchy do wyruszenia z nami. Jeżeli tu pozostaną, zginą z głodu albo pozabijają je futroszorstkie górosłuchy.

   - O nie! - zaprotestował Gren. - Mało to z nimi było kłopotów! Niechaj te nędzne stworzenia tu zostaną. Mam ich dosyć.

   - Ponieważ oni nie chcą iść z wami, nie ma problemu. Sodal Ye przypieczętował sprawę plaśnięciem ogona. - A teraz w drogę, gdyż nie ma czasu do stracenia.

   Rzeczy mieli prawie tyle co kot napłakał, tak bliskie natury życie pędzili. Do całkowitej gotowości brakowało im jedynie sprawdzenia broni i ugotowania strawy na drogę. I jeszcze tylko jedno spojrzenie na jaskinię, w której urodził się Laren. Grenowi wpadł w oko widok pobliskiej tykwy z zawartością.

   - Co z grzybem? - zapytał.

   - Zostaw go, niech tu zgnije.

    - Weźmiemy smardza ze sobą. Moje kobiety go poniosą - powiedział Sodal.

   Kobiety mozoliły się właśnie, dźwigając go z leża na grzbiet nosiciela; linie ich tatuaży zlewały się ze zmarszczkami sfałdowanej z wysiłku skóry. Między sobą wymieniały tylko mruknięcia, ale jedna z nich odpowiadała Sodalowi monosylabami, z towarzyszeniem gestów, używając nie znanego Grenowi języka.

   Gren obserwował zafascynowany, jak umieszczają Sodala na plecach przygarbionego mężczyzny, który chwycił go wpół. - Od jak dawna ten biedaczysko jest skazany na noszenie ciebie? - zapytał.

   - Zaszczytnym przeznaczeniem jego rasy jest służyć chap - hopaj - chwatowi. Wcześnie go do tego przyuczono. Nie zna, ani też nie pragnie zaznać żadnego innego życia.

   Zaczęli schodzić na dół z dwiema niewolnicami na czele. Yattmur obejrzała się za siebie i spostrzegła trójkę brzunio - brzuchów żałośnie wyglądających ze swej jaskini. Podniosła rękę, przyzywając ich gestem i wołaniem. Powoli wstali z ziemi i zaczęli się przepychać tak blisko siebie, że potykali się jeden o drugiego.

   - Chodźcie! - zawołała zachęcająco. - Wy, bracia, chodźcie z nami, będziemy się wami opiekować!

   - Dość już mieliśmy z nimi biedy - zawyrokował Gren. Schylił się i zebrawszy garść kamieni, cisnął w nich. Kiedy jeden brzunio - brzuch dostał w krocze, a drugi w ramię, rozproszyli się i pognali z powrotem do jaskini, krzycząc wniebogłosy, że nikt ich nie kocha.

   - Jesteś zbyt okrutny, Gren. Nie powinniśmy ich zostawiać na łasce futroszorstków.

   - Mówię ci, że miałem tych stworów po dziurki w nosie. Lepiej dla nas, jeśli wyruszymy na własną rękę.

   Poklepał ją po ramieniu, ale pozostała nie przekonana. Kiedy posuwali się w dół Wielkim Stokiem, za ich plecami cichły krzyki brzucho - ludzi. Nigdy więcej ich głosy nie dotarły do uszu Grena i Yattmur.

następny